Ranek przywitał nas słońcem, więc po pysznym śniadaniu postanowiliśmy, że nie będziemy oddawać się zgubnemu procesowi gnicia w hotelu, tylko znów sobie trochę pozwiedzamy. Tym razem poszliśmy w stronę Pałacu Kultury, w zasadzie tylko po to, by stwierdzić, że z estetycznego punktu widzenia żadne z nas nie miałoby nic przeciwko jego wyburzeniu. Tyle tylko, że dokładnie to samo można powiedzieć o mniej więcej połowie budynków w tej dzielnicy, a perspektywa ponownego zrównania Warszawy z ziemią wydała nam się mocno przesadzona i wręcz nieprzyzwoita. W dodatku odwoływała się do bardzo niechlubnej tradycji. Niech więc sobie moloch stoi, ale przynajmniej niech go wyszorują, bo straszy.
Chciałem zobaczyć Ogród Saski, a Koleżanka Małżonka – sąsiadujący z nim Grób Nieznanego Żołnierza. Zgodnie więc ruszyliśmy w tamtą stronę, co chwilę sprawdzając w komórce, czy dobrze idziemy. Zwykle szliśmy źle, więc korekta kursu na bieżąco okazała się koniecznością. Ogród, a w zasadzie park, podobał mi się. Miał swój styl, przestrzeń, był w miarę dobrze utrzymany (choć na ławce bałem się usiąść, bo miałem jasne spodnie). Pod grób podeszliśmy tuż przed jedenastą, więc byliśmy świadkami zmiany warty, co też miało swój urok. A stamtąd już blisko na Krakowskie Przedmieście, które tak bardzo spodobało nam się wczoraj.
Minęliśmy pomnik Józefa Piłsudskiego i stojący obok drugi pomnik, poświęcony pewnej kontrowersyjnej postaci, której na siłę dorabia się teraz legendę bohatera, geniusza i nadczłowieka (wystarczy porównać proporcje obu pomników - nie wiedziałem, że marszałek był taki mikroskopijny), po czym znaleźliśmy się znów na Starówce. Przy okazji zwróciłem uwagę na tamtejsze zagęszczenie kościołów. Odniosłem wrażenie, że co drugi budynek to kościół. Wymyśliłem nawet prosty test: wchodzisz do pierwszego lepszego budynku i sprawdzasz, kto przegrodzi Ci drogę. Jeśli policjant - budynek rządowy. Jeśli kelnerka - knajpa. Jeśli nikt - kościół. Innych możliwości nie było. Policji też jeszcze więcej niż wczoraj. Czyżby przewidywano jakieś rozruchy? Jakieś protesty z powodu dymisji wicepremiera d.s. bezpieczeństwa, która absolutnie niczego nie zmienia? Czy może mundurowi będą ludzi zaganiać do tych kościołów, bo inaczej trudno byłoby wypełnić tyle budynków?
Naleśniki z serem w barze mlecznym smakowały wybornie. A że słoneczko przypiekało, pozwoliliśmy sobie przyjąć po kufelku zimnego piwa. Lokalnego nie było, co trochę nas zmartwiło, bo lubimy próbować lokalnych wyrobów. Było za to piwo z dobrze nam znanego browaru znajdującego się niecałe 80 km od naszego domu, więc postawiliśmy na sprawdzoną jakość. Wiśniówkę sobie darowaliśmy tym razem, choć nie ukrywam, że przyszedł mi do głowy pomysł, aby się trochę przed koncertem „porobić”, jak mawia Drugorodny.
- Słuchać rocka na trzeźwo to świętokradztwo – oświadczyłem. – Rock właśnie na tym polega, że „porobieni” są zarówno wykonawcy, jak i publika. To wtedy nawiązuje się więź między twórcą i słuchaczem i tylko wtedy można naprawdę poczuć ducha muzyki!
Na pomyśle się skończyło, głównie z powodu osi czasu. Żeby zachować choćby szmerek w głowie aż do koncertu Gunsów, musiałbym teraz wypić tyle, że w ogóle nie dowlókłbym się do stadionu, tylko zasnął na ławce, gdzieś po drodze. Myślę, że tutejsi żule byli na tyle rozleniwieni, że nie protestowaliby zbyt intensywnie. Tych też było tu więcej, niż wynosi przeciętna z dużych miast. O kosmopolitycznym charakterze Warszawy niech świadczy fakt, że spotkaliśmy nawet czarnoskórego żula, śpiącego sobie smacznie w parku, obok świeżo opróżnionej butelki. Zdjęcia mu jednak nie zrobiłem, bo raz że RODO, a poza tym wolałem uniknąć zachowań rasistowskich, całkowicie niezgodnych z moją naturą. Mną zwykle kieruje zwykła ciekawość.
Jakie jeszcze wrażenia? Trudno się tam dogadać po polsku. Nie znasz ukraińskiego, to ręce będą Cię boleć od gadania. Zapewne spowodowane to jest faktem, że Polacy w tym czasie zajmowali się pracą i niewielu ich się spotykało na ulicach. Świeżemu uchodźcy zwykle jeszcze nie udało się znaleźć zajęcia, więc stanowili na ulicach etniczną większość.
W międzyczasie zaczęły gromadzić się ciemne chmury. Popędziliśmy więc do hotelu, żeby przeczekać zapowiadaną burzę. Zdążyliśmy. Ulewa nas nie zmoczyła, a gdy przyszedł czas wyjścia, mżył tylko drobny deszcz.
- Bierzemy parasol? – spytałem.
Było to bardzo sensowne pytanie. Prawdopodobieństwo, że ochrona wpuści nas na stadion z wielkim parasolem zmierzało do zera. Jak wiadomo, stanowi on groźną broń, którą można kogoś ukłuć, zdzielić przez głowę, albo złapać za szyję zagiętą rączką i ściągnąć do parteru. Można jeszcze złapać oburącz i poddusić. Tylko nie za mocno, bo złamiemy parasol. Ale iść bez parasola? A jak zaraz lunie?
- Weźmiemy – postanowiliśmy. – Najwyżej nam go zabiorą. Odżałujemy jakoś.
Ruszyliśmy ulicą Wspólną w kierunku Wisły. Po drodze postanowiliśmy coś zjeść. Napatoczyliśmy się tam na miłą, choć zupełnie nie rzucającą się w oczy knajpkę. Nazywała się „Katmandu”, bardzo trafnie, jako że serwowała głównie kuchnię nepalską. I przysięgam Wam, że tak pysznego curry nie jadłem już bardzo dawno! Polecam z czystym, nie przekupionym przez nikogo sumieniem! W dodatku, nie było drogo, jak na warszawskie warunki.
Do Mostu Poniatowskiego lekko mżyło. Gdy weszliśmy na most, zaczęło padać znacznie intensywniej. Mimo parasola, zmokliśmy nieco. Nogawki można było wykręcać, ja miałem mokre lewe ramię, Koleżanka Małżonka prawe. A gdy doszliśmy do stadionu, okazało się, że nasza bramka jest po drugiej stronie! Moknięcia ciąg dalszy. Na szczęście, gdy doszliśmy do bramki, deszcze nieco zelżał. Całe szczęście, bo parasol nakazano nam powiesić na płocie i dalej szliśmy już całkowicie odkryci.
Nie wiem, co za geniusz wymyślił tę marszrutę, ale tych, którzy mieli bilety na płytę, wpuszczano bramką jedenastą, a samo wejście na płytę znajdowało się dokładnie po przeciwnej stronie stadionu. Rok bym myślał i takiej kretyńskiej logistyki bym nie wymyślił. Dobrze, że przynajmniej deszcz ustał.
Gdy wkraczaliśmy pod dach, powitały nas dźwięki muzyki, wykonywanej przez pierwszy support tego dnia. Niestety, umilkły, gdy tylko doszliśmy do płyty. Na pierwszego wykonawcę się spóźniliśmy.
Ponieważ szybki marsz trochę nas zmęczył, kupiliśmy sobie po kufelku sprzedawanego tutaj, mocno chrzczonego piwa i zaczęło się oczekiwanie. Gunsi mieli na scenę wyjść dopiero za trzy godziny…
O czym będzie mowa w następnym odcinku.
Teraz piwo chrzczone się nie podoba, poganinowi jednemu! A jakie ma być w chrześcijańskiej Polsce i katolickiej Stolicy, w której nawet ulice się krzyżują, policjanci sługują do Mszy Św., a najlepsze agencje towarzyskie są - według zdania księdza Natanka - przy ulicy Jana Pawła II???
OdpowiedzUsuńAle powinno być chrzczone w obrządku katolickim - lekko pokropione wodą - a nie jak u Świadków Jehowy, gdzie gościa kąpią w wodzie!
UsuńWidzę, że trochę czasu w Warszawie spędziliście.
OdpowiedzUsuńSą oczywiście miejsca piękne, z klimatem w Warszawie, ale skoro nie wiedziałam, że przyjedziecie, nie mogłam niczego polecić. :)
Czekam więc na c.d. czyli koncert. :)))
Był jeden warunek: miejsce do zwiedzania musiało być blisko hotelu, bo żadne z nas nie miało pojęcia, jak tam jeżdżą tramwaje :)
Usuńkto suportował?...
OdpowiedzUsuńważne pytanie, bo gdy suport marny, to ten czas spędza się w barze i tym sposobem problem porobienia się jest rozwiązany... gorzej, gdy trafi się dobry suport, ale wtedy wali się szybkiego, dubeltowego, nie żadne piwo bynajmniej i wraca na salę...
ale gig (czyli taki duży koncert stadionowy) rządzi się innymi prawami, tu wnosi się własny prąd, aczkolwiek trza umić... zwykle tą rolę powierza się właśnie koleżankom małżonkom, czy innym kobitkom w tym guście, wbrew stereotypom, ochrona na bramce nie jest skłonna macać ich zbyt dokładnie...
...
a tak w ogóle to relacja z Wawy ciekawa, wyniosłem się z niej dokładnie w Halloween zeszłego roku, zajrzałem kontrolnie w Sylwestra i od tamtej pory nie wiem, jak tam teraz jest...
p.jzns :)
Szczerze mówiąc, to ja po raz pierwszy w życiu byłem na takim zorganizowanym koncercie (znaczy - nie na festynie), więc nie miałem pojęcia, jak to organizacyjnie wygląda. Tyle tylko, co wyczytałem w necie, że w zasadzie niczego tam nie wolno wnosić.
UsuńNa kilka koncertow musialam jechac, nocowac i przechodzic caly mlyn z dotarciem na stadion, kolejkami do wejscia a nawet gdy bylismy na Rolling Stones w Nashville, Tenn to nie mozna bylo miec ze soba NIC, w zwiazku z czym byly punkty w ktorych zostawialo sie do przechowania torebki i wszystko inne co posiadalo sie. Wszystko to w lepkim upale choc odbywalo sie wieczorem. Calosc trwala i trwala i byla meczca, pozniej , jako ze swoj samochod zostawilismy pod hotelem i korzystali z taxi, musielismy czekac w kolejce na taxi, prawie dwie godziny. Bylam tym tak wykonczona ze w koncu zatarly sie we mnie wrazenia koncertowe. Duzo prosciej bylo gdy Gunsi koncertowali w moim miescie chocby przez to ze te przepisy security byly duzo lagodniejsze no i dojazd do domu krotki.
OdpowiedzUsuńNie czuje sie juz na silach bywac na koncertach wyjazdowych chociaz gdyby GN'R koncertowali u corki to pewnie bym sie wybrala laczac koncert i wizyte u niej. Raz tak bylo gdy jeszcze zyli i koncertowali Three Tenors bo i taka muzyke lubie. Ona i maz tyle co u siebie byli na koncercie Motley Crew, Janet Jett, Bret Michael i Def Leppard - podobalo sie im ale upal ich umeczyl, wyjazd spod stadionu tez, calosc zajela dobra czesc dnia wiec wyszli stamtad wykonczeni.
Ciagle mamy w moim miescie jakies wystepujace grupy ale nie bywam - w sierpniu bedziemy miec Black Crows ktorych lubie ale chyba nie pojde choc maz mnie namawia. Znasz ich, lubisz?
Z kolei gdy jestem, slysze i widze to czuje ze warto i mam nadzieje ze i u Ciebie tak bylo - w dodatku miales darmowe bilety, my musimy sobie sami kupowac a przyzwoite miejsce ( na te "duze" zespoly) to ok 800 $ na lebka plus hotel itd.
Ach, czego czlowiek nie robi dla rozkoszy jaka zespoly nam daja.
Nigdy nie pojechalibyśmy na ten koncert, gdybyśmy nie dostali biletów w prezencie. Jest tyle potrzebniejszych wydatków... Skończyłoby się na wysłuchaniu płyty, albo you tube'a. A tak - postawiono nas przed faktem dokonanym. I dobrze, bo tego co widziałem i słyszałem, nie zapomnę aż do chwili, w której dopadnie mnie skleroza.
UsuńBlack Crows - nie kojarzę, ale sprawdzę.
To teraz czekam na relację z samego koncertu. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy będę umiał to opisać.
UsuńOstatnio bylismy na koncercie mojej ukochanej grupy Whitesnake w Manchesterze i musze przyznac, ze calosc byla super zorganizowana. Wchodzic mozna bylo juz od 18.00. O 19.30 ( czas na zakupienie gadzetow typu t-shirty , piwo, itp) weszla pierwsza grupa supportujaca : Europe👌Grali godzine, po czym weszla druga grupa supportujaca : Foreigner👌Po czym wszedl Whitesnake i grali do 23.00. Kupujac bilety nie mielismy pojecia, ze trafi nam sie taka gratka : trzy w jednym! Za bilety zaplacilismy jedynie po sto funtow za od osoby, w dodatku wysluchalisny trzech super grup , to sie nazywa deal :)) Byl to koncert szczegolny, bo jest to ich ostatnia trasa koncertowa w tym skladzie. G'nR upilnujemy - moze wpadna jeszcze w drodze powrotnej? 😉
OdpowiedzUsuńNo, to prawdziwe święto. Nie wiadomo w zasadzie, kto supportował kogo - same gwiazdy!
UsuńA zebys wiedzial Nitager! Najwieksza gwiazda tego koncertu dla mnie okazal sie Foreigner, nie mialam pojecia ze oni graja takiego super rocka i hard rocka! Druga gwiazda byl Europe , a Whitesnake uplasowal sie na samym koniuszku... niestety ale David Coverdale traci glos. Ledwo dawal rade i to z duza pomoca - dlatego jest to tez ich ostatni tour w tym skladzie. Czas na emeryture - ale zastapi go znakomity chorwacki wokalista, ktory juz nimi gra : Dino Jelusick. 👍 Koncert akustycznie nie byl za dobry - dzwiek po prostu zlewal sie w halas a nie w muzyke, ale i tak bylo warto👌 Jednak na wiecej juz sie nie pisze ... wokal rozczarowal choc show byl super. Za to w domu z przyjemnoscia wlaczylam plyte Whitesnake na caly regulator i to bylo to👏
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńNo, to poczekam jeszcze te trzy godziny... :)))
Pozdrawiam serdecznie.
Musisz poczekać znacznie dłużej. Trzy godziny z bolącym krzyżem i z każdą minutą powiększającym się platfusem, liczą się podwójnie.
UsuńZgodnie z przepisami antyalkoholowymi Na imprezie masowej, z wyłączeniem imprezy masowej podwyższonego ryzyka, dozwolone są sprzedaż, podawanie i spożywanie napojów alkoholowych zawierających nie więcej ni 3,5% alkoholu. Stąd Twoje przekonanie o chrzczonym piwie.
OdpowiedzUsuńCo do możliwości wzniesienia, to mnie przy wejściu na Deep Purple zabrano nakrętkę z butelki wody mineralnej.
I potem cały czas pilnowałem żeby tej wody na siebie na wylać
Antoni , w Anglii jest taki przepis, ze zakupione na koncercie napoje w butelkach podaje sie BEZ nakretek ( wlasnych oczywiscie nie wolno wnosic wcale) Butelki bez nakretek ponoc ciezko uzyc jako " bron", do rzucania czy innych celow. Nie wiem czy to ma sens, ale tak wlasnie jest Kitty
UsuńCzyli jednak było chrzczone! Tyle, że fabrycznie.
UsuńA butelki można było wnieść półlitrowe, plastikowe, odkręcone, bezalkoholowe. Żadnego szkła, puszek, procentów, ani żadnej innej broni.
UsuńNitagerze!
OdpowiedzUsuńDo brzegu wreszcie...
Byleś tam i co dalej???
Veni, vidi i nie wiem jak jest po łacinie "słyszałem".
Usuń