Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 7 kwietnia 2025

O patologii i patykologii

     - Ja ci mówię, że to jakaś patologia! – Sąsiadka nr 1 nie odrywała oczu od balkonu na czwartym piętrze. – Tam się dzieje jakaś przemoc domowa, czy coś!

     - Zamknij to okno – jęknęła Sąsiadka nr 2. – Zimno jak na Syberii!

     Fakt, temeratura spadła gwałtownie i wiał zimny, północny wiatr.

     - Nie, bo nie będzie słychać – odparła Sąsiadka nr 1. – O znowu wyłazi. I ryczy!

     Istotnie, w bloku naprzeciwko na balkon wypadł jakiś osobnik i ryknąwszy jak lew, pomachał rękami. Dało się nawet rozróżnić słowa, coś w rodzaju „No chyba cię posrało!”.

     - Ja ci mówię, oni są pijani i on ją bije! – Sąsiadka nr 1 zmarszczyła brwi. – Albo ona jego. A skąd mają na tę wódkę? Państwo im pewnie dało, a my wszyscy na nich robimy! Takie czasy, że patologia ma wszystko, a porządni ludzie nic. 

     Sąsiadka nr 2 oderwała się od książki i sięgnęła po ciepłe okrycie.

     - Całe mieszkanie wyziębisz – jęknęła. – I sama zmarzniesz i będziesz chora.

     Sąsiadka nr 1 wzruszyła ramionami. Zamknęła okno, ale od szyby się nie oderwała.

     - A w kościele to ich nigdy nie widzę – zaczęła znowu. – Ani jednego, ani drugiego! Hołota jakaś! Tak to jest, jak się księdza nie słucha, tylko te lewacką propagandę!

     - Daj już spokój – odparła druga, wyraźnie zmęczona tematem.

     - Jaki spokój? – zaperzyła się pierwsza. – Jak tu taka awantura!

     - To zadzwoń na policję.

     - No, i co jeszcze? – oburzyła się pierwsza. – Po sądach będą nas ciągać. Zresztą, co ja im powiem. Ja tam nic nie wiem!

     Jeszcze chwilę powisiała na parapecie, po czym z oburzeniem odwróciła się od okna.

     - Kto to widział, żeby wśród porządnych ludzi takie cyrki wyprawiać!

     - Twój mąż też cię bił – mruknęła druga, podnosząc wzrok znad książki. – Przecież dlatego mieszkasz ze mną.

     - Ale nie przy wszystkich! – burknęła pierwsza. – Nikt się z tym nie obnosił tak, żeby wszyscy wokół widzieli.

*          *          *

     Tymczasem, w bloku naprzeciwko, na czwartym piętrze.

     - No chyba cię posrało! – wypadłem na balkon, machając rękami.

     Wielki grzywacz spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie wiedział, o co mi chodzi. Zignorował mnie zupełnie, próbując umieścić przyniesione gałązki w mojej skrzynce z miętą. Dopiero, gdy zrobiłem zdecydowany krok ku niemu, zatrzepotał skrzydłami i odleciał na pobliskie drzewo.

     - Żebym cię tu więcej nie widział – pogroziłem mu pięścią. – Gniazdo mi na balkonie będzie zakładał!

     Ale gołąb był uparty. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi balkonowe, momentalnie zjawił się znów. I znowu trzeba było z rykiem go przepędzić. Niestety, ochłodziło się na tyle, że nie dało się wytrzymać przy otwartym na oścież balkonie, aby na bieżąco monitorować sytuację gniazdowo-gołębiową. Co zamknąłem drzwi, gołąb znowu na skrzynce z miętą.

     Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji. Otóż, jeśli gołąb zdąży już założyć gniazdo, nie wolno będzie go zniszczyć. Musi tam zostać dopóki młode go nie opuszczą, czyli w zasadzie całe lato. A przez ten czas nie można ich nawet niepokoić. Czyli w zasadzie, nawet nie możemy otworzyć drzwi od balkonu, żeby przewietrzyć pokój – bo się biedny gołąbek zestresuje. Stres Koleżanki Małżonki, która panicznie boi się ptaków, już nikogo nie obchodzi. A przecież, kiedy gołębie zaczną trzaskać skrzydłami w okno, nie da się jej wyciągnąć spod szafy w drugim pokoju! Pomijam już fakt, że miętę zasadziliśmy tam dla siebie, nie dla nich – różne odmiany, z których byliśmy bardzo dumni. A obok stoi moje drzewko bonsai, które być może jeszcze się obudzi po zimie (pewności nie ma nigdy). Nasze małe mieszkanko zmniejszy się jeszcze bardziej, bo i balkon odejdzie, i ograniczy się używanie największego pokoju. Mamy zostać więźniami gołębi we własnym mieszkaniu? Nigdy w życiu!

     No ale co robić, kiedy ten jest uparty jak osioł? Potem już zaczęły przylatywać dwa. Pewnie chciał, budowniczy od siedmiu boleści, pochwalić się przed narzeczoną, jakie to piękne miejsce znalazł na ich owy dom!

     Koleżanka Małżonka sięgnęła w końcu do swych przepastnych szuflad w kuchni i przyniosła naręcze patyczków do szaszłyków. Zaczęła  utykać je w skrzyni, a ja spojrzałem na nią z uznaniem. Świetny pomysł! To powinno zapobiec próbom zasiedlenia naszego parapetu. Nazwałem go roboczo PAD (Patykowy Antygniazdowy Degołębiator). Przez chwilę, dumni z pomysłu, czuliśmy się jak zwycięzcy spod Grunwaldu. Przez chwilę…

     Już po dwu minutach gołąb usadowił się w rogu skrzyni, pomiędzy patykami i zaczął rozpychać się tyłkiem, jakby mościł sobie posłanie. Znowu musiałem z rykiem wypaść na balkon.

     - Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, tępa dzido, że nie jesteście tu mile widziani! – warknąłem.

     Chwyciłem paczkę patyków i zacząłem je utykać w skrzyni, ale tym razem głębiej, żeby były sztywniejsze. I ostrym końcem do góry. Po chwili skrzynia zaczęła przypominać jeża.

     Gołębie jeszcze kilkakrotnie nas odwiedziły i za każdym razem były przepędzane. W pewnym momencie dołączył do nich trzeci i zaczęły gruchać na pobliskim drzewie.

     - Aha! - podniosłem palec w górę. - Zawołały sobie adwokata! Będzie im doradzał, jak zabrać nam balkon zgodnie z prawem!

     Musieliśmy je przepędzić jeszcze kilkakrotnie, i to już w chwili, w której siadały na poręczy balkonu. Pomyslałem, że wtedy szybciej załapią, że tu nie jest dla nich bezpiecznie. W sumie to chyba był mój błąd – mogłem zaczekać i zaobserwować, co zamierzają. Bo niewykluczone, że dziś, gdy wszyscy będziemy w pracy, one bez żadnych przeszkód z naszej strony zaczną sobie jakimś sposobem wić to cholerne gniazdo w tej skrzynce! I może nawet wykorzystają w tym celu nasze patyki do szaszłyków…

     Zobaczę po pracy. Jeśli po powrocie ujrzę Koleżankę Małżonkę schowaną pod szafą w sypialni, to znaczy, że moje obawy okazały się słuszne.


czwartek, 3 kwietnia 2025

O wyczekiwanym spotkaniu, do którego nie doszło

     Pamiętacie Noriko? Spotkałem ją kiedyś przy okazji zabiegów rehabilitacyjnych, o których pisałem TUTAJ i TUTAJ. To ta śliczna, drobna, choć oczywiście pełnoletnia, urocza Japoneczka, która swego czasu masowała moje obolałe plecy – a przynajmniej tak to sobie wyobrażałem. Dość, że na kolejną sesję rehabilitacyjną leciałem jak na skrzydłach. Znów spotkam swoją ukochaną!

     Przywitałem się i podałem swoje nazwisko. Poznana w czasie poprzedniej sesji Pani-która-by-mi-się-podobała-gdyby-nie-dziary podała mi kartę do wypełnienia, gdzie przy wszystkich wymienionych tam dolegliwościach zaznaczyłem odpowiedź NIE. No, prawie. TAK zaznaczyłem tylko przy alergii.

     - Stawy kolanowe – pokiwała głową, zerknąwszy na skierowanie i poleciła jednej z pracownic, aby dała mnie na ćwiczenia.

     Wiedziałem już, że to nic strasznego. Wlazłem do klatki, przyczepiono mi nogę linami i kazano kiwać. No to kiwam, rozmyślając o dychotomii dobra i zła oraz o sensie życia.

     No dobrze, tak naprawdę grałem sobie na komórce w sortowanie nakrętek. Podobno gry logiczne bardzo stymulują mózg i powodują, że coś dobrego tam się w nim rozrasta. 

     Pierwszy sygnał alarmowy rozległ się w mojej głowie, gdy po skończonym ćwiczeniu, pani zaprzęgła mi drugą nogę i kazała dalej kiwać. Przecież ta druga mi nie dokucza! Poprzednio tak nie było! No, ale co mam robić, jak pani sobie poszła? Kiwam i dziwię się. Jednocześnie!

     Potem było pole magnetyczne – tak jak poprzednio – i w końcu lasery. Na oba kolana!

     Zrobiło mi się gorąco. Czyli będą zajmować się tylko moimi kolanami? Kręgosłup poszedł w odstawkę? A przecież on właśnie, po ostatniej przygodzie na produkcji, najbardziej mi dokucza! No i tylko na kręgosłup jest przewidziany masaż prądami! A ja już sobie nawet ręcznik przyniosłem, żeby się wygodniej ułożyć na tej leżance, gdy zaczną mnie masować drobne dłonie Noriko te przemienne prądy!

     Zbierało mi się na płacz. Moje pęknięte z bólu serce wyło bezgłośnie żałosną pieśń do Księżyca jarzeniówki. Gdy już sesja się zakończyła – bez prądów – byłem tak zawiedziony i zdesperowany, że odważyłem się zapytać.

     - A dlaczego tym razem jest inaczej? Przecież u mnie się nic nie zmieniło!

     Pani-która-by-mi-się-podobała-gdyby-nie-dziary spojrzała na mnie zdziwiona.

     - No, ale w skierowaniu ma pan tylko stawy kolanowe – odpowiedziała. – A co było wtedy inaczej?

     - Lewa noga i kręgosłup – odparłem. – Prawa mi nie dokucza. Nie wiem, dlaczego to się zmieniło.

     Pani zrobiła zakłopotaną minę. Dołożyć zabiegów mi nie mogła bez skierowania. Jedyne, co mogła, to coś pozamieniać. Zmarszczyła gładkie czoło, uniosła ładnie zarysowane brwi... A ja zacząłem w myślach prosić każde bóstwo, o jakim kiedykolwiek słyszałem, żeby tylko dała mnie na prądy.

     - No, dobrze, to zamiast prawej nogi wciśniemy coś na kręgosłup – zdecydowała. – Ale to dopiero od jutra, Na dziś już koniec.

     Nadzieja wlała mi się do pękniętego serca i skleiła je na powrót, niby pianka montażowa cudowny balsam. Podziękowałem serdecznie i pożegnałem się. Czyli jest szansa, że jednak spotkam się z moją ukochaną i spędzimy razem kilka szczęśliwych chwil.

     Gdy wyszedłem, obejrzałem się jeszcze za siebie. W oknie stała Noriko ze smutną minką.

     - Tęsknię – powiedziała mi samymi ruchami warg.

     - Ja też – odpowiedziałem w ten sam sposób. – Ale jutro pewnie się spotkamy.

     Uśmiechnęła się leciutko, jakby nadzieja wstąpiła jej do serca.

     Odchodziłem, wciąż patrząc na jej śliczną twarzyczkę… Aż przydzwoniłem w samochód, który jakiś idiota zaparkował na wjeździe. Kolanem. Prawym!

     Czy aby nie za szybko zrezygnowałem z jego rehabilitacji?

     Obejrzałem się jeszcze raz za siebie. Noriko wciąż tam stała i uśmiechała się.

     A, pal licho to kolano! Mam jeszcze drugie.