Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 21 stycznia 2025

O tajemniczych odgłosach, dobiegających z kuchni

     - Owmc! Owmc! Owmc!

     Koleżanka Małżonka, zdziwiona wielce, zerknęła w stronę kuchni.

     - Co mówiłeś?

     Wgramoliłem się do salonu i sięgnąłem w stronę talerza, żeby zabrać z niego dwie pomarańcze.

     - Nic nie mówiłem – odparłem. – Nie mam czasu na gadanie. Jestem bardzo zajęty.

    I powróciłem do kuchni, skąd Koleżankę Małżonkę znów dobiegły dziwne odgłosy. Tym razem trochę nieregularne.

     - Owmc! Owmc! Ślp! Ślp! Owmc! Owmc! Owmc!

     Żadna kobieta nie wytrzyma, kiedy usłyszy coś tak tajemniczego i niepokojącego. A już na pewno mój prywatny, niedorobiony śledczy! Przy czym bardziej tajemniczego niż niepokojącego. Gdyby było na odwrót, nie zakradłaby się do kuchni, tylko wysłałaby tam mnie. Nieszczęśliwie dla niej, niepokojące odgłosy akurat ustąpiły, a zamiast nich pojawiło się dobrze jej znane szuranie, gdy przy pomocy metalowej tarki, zacząłem zdzierać sobie skórę z rąk, usiłując zetrzeć pomarańczową skórkę.

     Należało to zrobić delikatnie, aby nie naruszyć albedo. Znaczy, tego białego, miękkiego, pod tym twardym, pomarańczowym. Bo to białe jest gorzkie i do moich celów nieodpowiednie. Byłem zainteresowany wyłącznie soczystą, pomarańczową skórką z samego wierzchu, która to zawiera bardzo aromatyczne olejki eteryczne.

     Koleżanka Małżonka rozejrzała się po kuchni i swoim zwyczajem przewróciła oczami.

     - Zawsze robisz taki bałagan…

     Po czym, na szczęście wróciła do oglądania bzdurnego kryminału.

     Było pogodne, sobotnie popołudnie, więc oboje mogliśmy sobie pozwolić na odrobinę relaksu. Tyle tylko, że ona relaksowała się, oglądając morderstwa, znęcanie się człowieka nad człowiekiem, przekleństwa, przemoc, prymitywne instynkty i zbydlęcenie. Ja natomiast spędzałem czas twórczo, poprzez uprzednie nawiązanie kontaktu z duchami praszczurów, odtwarzając starodawny rytuał przyrządzania staropolskiego krupniku. Do niego właśnie potrzebowałem skórki pomarańczowej.

     Tym razem trochę poeksperymentowałem. Z musu, przyznaję. Nigdzie nie mogłem znaleźć suszonego kwiatu czarnego bzu, choć rękę dałbym sobie uciąć, że powinien gdzieś być. Ale po przeszukaniu wszystkich szafek z przyprawami i herbatami, poniosłem klęskę. Przy okazji zdziwiłem się, po co ktoś kupił tyle pokrzywy, skoro nikt u nas tego nie używa. Trzy pudełka i czwarte jeszcze zafoliowane – na co to komu?

     Bzu nie było. Cynamonu postanowiłem nie dodawać, zastępując go eksperymentalnie gałką muszkatołową. Lipy dodałem trochę więcej niż w przepisie, i jeszcze wrzuciłem dwie łyżki chmielu, aby nadać trunkowi odrobinę rozkosznej goryczki. Tak więc, z kuchni roznosił się zniewalający zapach. Zioła, przyprawy, gotujący się w garncu miód i jeszcze do tego świeżo pokrojona laska wanilii, a obok świeżo starta skórka pomarańczowa. A gdy to wszystko wrzuciłem do wrzącego miodu, aromat sięgnął nuty niebiańskiej! Nie ma na świecie nikogo, kto nie zachwyciłby się zapachem, dobywającym się z największego garnka, jaki udało mi się znaleźć.

     Wyszorowany słój od kiszenia ogórków (czterolitrowy) stał przygotowany obok suszarki do naczyń. Będzie potrzebny na samym końcu procesu, nazwanego roboczo PTTK*.

     - Owmc! Owmc! Owmc!

     Tym razem Koleżanka Małżonka nie wytrzymała i zlustrowała kuchnię naprawdę starannie, korzystając z okazji, że na chwilę opuściłem stanowisko dowodzenia i udałem się do barku, celem przetransportowania stamtąd pewnej ilości polihumorku etylowego. Weszła do kuchni i… Natychmiast przykleiła się do posadzki. Z trudem oderwała kapcie od podłogi i zrobiła dwa kroki w kierunku garnka.

     I wtedy właśnie rozwiązała nurtującą tajemnicę owych dźwięków, bowiem jej laczki wydały z siebie znajomy odgłos.

     - Owmc! Owmc!

     Jęknęła żałośnie.

     - Ale bałaganu narobiłeś! Przecież wszystko się tu klei!

     Wzruszyłem ramionami.

     - Trochę mi wykipiało. Zdarza się. Naszym przodkom też się zdarzało. Pradawni bogowie nie mają nic przeciwko temu.

     - A czy ci twoi pradawni bogowie nie podpowiedzieli ci co zrobić, żeby nie wykipiało?

     Zrobiłem mądrą minę.

     - Oni nie zajmują się takimi głupstwami – oznajmiłem. – Kiedyś izby były wysypane słomą, albo trocinami i nikomu to nie przeszkadzało. Skończę, to się przemyje. A na razie mi się tu nie kręć, bo robisz tłok.

     W naszej mikroskopijnej kuchni dwie osoby to już tłum, więc wyprosiwszy Towarzyszkę Życia (wyszła obrażona, mimowolnie wydając dźwięki "Owmc! Owmc!" - ale tylko dwa, bo stała bliżej wyjścia), dokończyłem przyrządzanie napoju pradawnych bogów. I choć nie spróbowałem ani kropli, w głowie kręciło mi się od gorących oparów. Na końcu postawiłem kolejny słój na podłodze.

     - No, macie tu nowego kolegę – powiedziałem, zwracając się do gromadki słojów, znacząco zmniejszających powierzchnię użytkową kuchni. – Bądźcie dla niego mili!

     A potem głębokie westchnienie i zaczął się żmudny proces doprowadzania kuchni do jako-takiego stanu używalności.

     Zrobiłem to jednak chętnie i sprawnie, bo zaczynałem być głodny. Czas już chyba wpuścić Koleżankę Małżonkę do kuchni, żeby przyrządziła coś pysznego. Bo kuchnia, to jej jest królestwo, potęga i chwała na wieki! 


-------------

*PTTK – Proces Tworzenia Tradycyjnego Krupniku


7 komentarzy:

  1. Podziwiam Cię. Ostatni raz robiłam domowy trunek , czyli wino i kilka likierów przed 1976 rokiem. Po tym roku, w którym na świat przyszła nasza córka, produkcję "procentów" zamieniłam na produkcję soków, dżemów i różnych innych przetworów. No a gdy opuściła rodzinny dom w 2000r to mi nawet nie przeleciała przez mózg myśl, by robić jakieś przetwory, bowiem wystarczyło pójść do sklepu, oddalonego o 70 metrów od naszego mieszkania by to wszystko nabyć. Serdeczności ślę;)
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak się zrobi samemu - to jak inaczej to smakuje! Lubię sporządzać nalewki. Pić już nieco mniej, bo niewiele mam okazji. To jednak mocne alkohole, z którymi nie można przesadzić. Ale lubię w wolny dzień, wieczorem nalać sobie mały kieliszeczek i degustować - wąchać próbować, zlizywać. I jeszcze nigdy nie udało mi się skończyć na jednym kieliszku ;)

      Usuń
  2. Podzielam Twoja ocene - Krupnik to bardzo boski trunek! Nie pije alkoholi ale akurat Krupnik i jajokoniak sa jedynymi ktorych skosztuje gdy okazja mnie zmusza. Tutaj mamy taki likier o nazwie Southern Comfort ktory tez mi smakuje ale mam okropnie slaba glowe - doslownie naparstek czegos daje mi zawrot glowy wiec sie nie tykam. A najmniej a raczej wogole nie lubie wina, sam zapach mnie odrzuca.
    Nie wiedzialam ze tyle ziol i przypraw jest w Krupniku.
    Kupowalam zawsze gotowy, w sklepie, nie zastanawiajac sie co w nim siedzi i czyni go tak wspanialym.
    Zycze by Twoj Krupnik "Nitagerowka" udal sie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet "sklepowy" krupnik jest godny polecenia, ale nieskromnie powiem, że do mojego nawet się nie umywa. ;)
      U nas niestety zniszczono ten szlachetny trunek, bowiem z nazwy "Krupnik" uczyniono markę, pod którą sprzedaje się teraz różne słodkie pypry, a nawet zwykłą, białą wódkę. Skutek - nikt nie wie dziś, co to tak naprawdę jest krupnik i ludziom wydaje się, że to po prostu firma, która "robi wódkę i jakieś takie różne słodkie".
      Nie wiedzą, co tracą.

      Usuń
  3. czyli tak: laczki zacnej K.M. robią "owmc", które dobiega do kuchni, potem odbija się i wraca do jej zacnych uszu...
    coś jest nie tak...
    mam... mam pytanie znaczy: w jakim obuwiu poruszałeś się po kuchni podczas kształtowania PTTK?...
    pominę już taki drobiazg, że po co Cię posyłać do Kuchni, gdyby było na odwrót /bardziej niepokojąco, niż tajemniczo/, skoro już tam byłeś?...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca. To moje laczki robiły "Owmc! Owmc!", gdy krzątałem się po kuchni. Jej lacze zaczęły wydawać te dźwięki dopiero po jej wizycie w owym królestwie.
      No i niepotrzebnie wykasowałem to zdanie, mówiące o tym, że nie mogła mnie posłać, bo już tam byłem. Ale tak zawsze mam - piszę wersję wstępną, potem czytam ją kilka razy i systematycznie skracam, żeby stało się to lżej strawne. Niestety, w piśmie jestem strasznym gadułą i piszę bardzo rozwlekle. Myślę, że potrafiłbym napisać całe opowiadanie o tym, jak mi ołówek spadł na podłogę.

      Usuń
    2. okay, sprawa wyjaśniona...
      natomiast kwestie warsztatowe rozumiem, bo czasem też jakiś wątek mi się wymyka spod kontroli, na przykład dialogi się za bardzo rozrastają, a gdy dochodzi do skracania tekstu również coś potrafi umknąć...

      Usuń