Nie jestem pewien, czy już o tym pisałem. Jeśli tak, proszę, wybaczcie sklerotykowi.
To było dawno, dawno temu, kiedy jeszcze określenie mojej osoby słowami „młody i piękny” wywoływało znacznie mniej intensywne salwy śmiechu, niż dziś. Pracowałem wtedy w innej firmie, wyspecjalizowanej w maszynach, używanych w przemyśle zbożowo-młynarskim. Do pracy zwykle chodziłem pieszo. Nie pamiętam, czy miałem już wtedy samochód – chyba nie. Roweru nie miałem na pewno. Pozostają więc własne, indywidualne kulasy.
Moja standardowa, a przy tym optymalna – bo najkrótsza – droga do pracy przebiegała przez park, a potem ulicą, przy której stały jednorodzinne domki. Zresztą, nadal tam stoją. Na jednej posesji biegały sobie luzem trzy psy: dwa spore wilczury i jeden trochę mniejszy, nieznanej mi rasy. Jeden z wilczurów był cały czarny i to z nim związana jest ta mrożąca krew w żyłach historia. Nie dość, że bardzo groźnie wyglądał, to jeszcze zachowywał się niezwykle agresywnie.
Powiedziałem „agresywnie”? Błąd. Jego zachowanie znacznie przekraczało granice, poza którymi zwykliśmy określać je jako agresywne. On wpadał w szał! I, co ciekawe, wyłącznie na mój widok. Inni przechodnie mogli szwendać się pod bramą – w ogóle nie reagował. Natomiast gdy przechodziłem pod nią ja – i to w przyzwoitej odległości, bo chodnik był szeroki – w czarnego psa jakby piorun strzelał. Z przeraźliwym wyciem rzucał się na bramę, groźnie pokazując kły. Ujadał tak, że słyszano go w sąsiednim województwie. Uderzał gwałtownie łapami w bramę, chcąc ją zapewne zniszczyć, aby tylko dobrać się do mojego gardła. Brama drżała, skrzypiała, ale na szczęście trzymała się mocno. Nienawidził mnie całym swoim sercem, całą duszą swoją i ze wszystkich sił swoich.
Nikt nie wiedział, dlaczego.
Ani go nie skrzywdziłem, ani nie powiedziałem mu niczego głupiego, czy obraźliwego (typu: „stul japę!”), ani nawet nie naprzykrzałem mu się swoją obecnością. Nie lubię hałasu i jego ujadanie bardzo mnie deprymowało, toteż zacząłem przechodzić obok tej posesji możliwie szybkim krokiem. Szanowałem jego nerwy i nie chciałem, aby z mojego powodu przytrafił mu się jakiś atak. Nie patrzyłem nawet w jego stronę, bo skądinąd wiem, że psy tego nie lubią. W zasadzie, w ogóle go unikałem. Mimo to, wciąż obrzucał mnie swymi psimi wyzwiskami, zapewne obiecując, co ze mną zrobi, jak tylko mnie dorwie.
Pewnego razu, idę sobie do biura, jak Pan Bóg i Kodeks Pracy nakazują. Rozmyślałem sobie o czymś – nie pamiętam już, o czym, ale biorąc pod uwagę mój wiek, stawiałbym na jakąś młodą i urodziwą osobę płci żeńskiej. I dlatego pewnie na czas nie zauważyłem straszliwego niebezpieczeństwa, które zbliżało się do mnie z prędkością, równej mojej prędkości. Brama, dotąd skutecznie broniąca mnie przed atakami rozwścieczonego drapieżnika, stała otwarta na oścież, a wszystkie trzy psy biegały sobie luzem po chodniku.
Poczułem, jak robi mi się zimno. Bo niestety, w tym samym momencie, w którym ja zauważyłem otwartą bramę, ów groźny, czarny wilczur zauważył mnie!
Czasami psy zachowują się dziwnie. Zauważyłem, że gdy są od człowieka oddzielone płotem, często go obszczekują, ale gdy tylko przeszkoda zniknie, znika też ich agresja. Iskierka nadziei, jaka mi wtedy zaświtała, że ten pies zachowa się podobnie, momentalnie została zdmuchnięta. Pies nastroszył sierść na karku, z gardła wydobył mu się złowieszczy bulgot i głośnym warknięciem rzucił się w moją stronę. Dostał takiego zastrzyku adrenaliny, że dystans kilkudziesięciu metrów, jaki nas oddzielał, przebył w sekundę.
Ja skamieniałem. Głównie dlatego, że w głowie miałem kompletną pustkę. Nie miałem pojęcia, co powinienem był zrobić. Ucieczka nie wchodziła w grę – był za szybki.
Tymczasem wilczur z groźnie brzmiącym powarkiwaniem dopadł mojej skromnej osoby. Rzucił się ku mnie, opierając mi przednie łapy na piersi. Jego pysk z obnażonymi zębami znajdował się niemal na wysokości mojej twarzy.
Całe moje krótkie jeszcze wtedy życie przeleciało mi przed oczami. Niestety, tylko te nudniejsze fragmenty. Byłem wtedy gotów obiecać absolutnie wszystko, absolutnie każdemu bóstwu. Chyba nawet odruchowo w myślach ślubowałem czystość, wstrzemięźliwość i hojność dla kapłanów jedynie słusznej religii, ale pewności nie mam.
I wiecie co się stało? Pies znieruchomiał.
Stał tak może sekundę, może dwie, choć mnie wydawało się, że trwa to cały dzień. Najpierw wciągnął nosem powietrze. Potem powoli opuścił wargi, zakrywając groźnie błyszczące zęby. Po czym opadł na cztery łapy, machnął ogonem i odwróciwszy się do mnie tyłem, wolnym truchtem udał się w kierunku swych kolegów z podwórka.
Dobrze, że jeszcze nic nie jadłem, bo pewnie musiałbym wrócić do domu, aby zmienić spodnie.
Niepewnie ruszyłem z miejsca. Ostrożnie przekradłem się w pobliżu psów. Żaden z nich nie reagował na moją obecność. Oblany potem oddaliłem się od miejsca zagrożenia, udając, że wcale się nie boję, tylko zwyczajnie, zauważyłem, że już późno i nie chcąc spóźnić się do pracy, przyspieszyłem kroku.
Resztę drogi do biura przeznaczyłem na przekonanie Anioła Stróża, że moje ślubowanie życia w czystości i pokorze to był tylko taki żart. Ot, taki ze mnie śmieszek i jajcarz…
Następnego dnia z drżeniem serca zbliżałem się do wiadomej posesji. Najpierw z daleka upewniłem się, że brama jest zamknięta. Potem ostrożnie poszedłem dalej. Przechodząc obok bramy, zerknąłem na podwórko. Trzy psy biegały sobie luzem, jak zwykle, pod samą bramą. Między innymi mój znajomy, czarny wilczur. Zatrzymałem się nawet, chcąc sprawdzić jego reakcję. Leniwe spojrzenie w moją stronę upewniło mnie, że mnie zauważył. Ale na tym koniec. Żadnego ujadania, żadnego warczenia, żadnego walenia łapami w bramę.
Od tamtej chwili ani razu na mnie nie zaszczekał.
Ciekawa sprawa. Nie znam się na psach, więc strzelam: Pomylił Cię z kimś innym, a gdy Cię obwąchał i dostrzegł pomyłkę, zrobiło mu się głupio i odszedł. Kiedyś tak zrobił piesek moich teściów z kotem z ich domu. Coś mu (a właściwie jej, bo to suczka była) się poprzestawiało i zaczęła gonić do kota z zamiarem wyglądającym na groźny. Kot Maciej, najstarszy z czworonożnych domowników spojrzał na nią spokojnym wzrokiem nie zmieniając w ogóle olewającej postawy, jakby chciał powiedzieć: "a tobie Wąski, to sufit się na łeb nie urwał???" I tyle było akcji. Malince (owa suczka tak ma na imię) zrobiło się głupio i odeszła z podkulonym ogonem, choć wielkością niewiele ustępuje wilczarzowi irlandzkiemu i go dosyć przypomina z urody, a kot Maciej nie należy do spaślaków, nieco ponad 3 kg kociego mięśnia, serca i duszy.
OdpowiedzUsuńTeż stawiałbym na pomyłkę. Ale że nie wyczuł tego wcześniej? Gdzie ten legendarny psi węch?
UsuńBardzo ciekawa sprawa...
OdpowiedzUsuńStraszna sprawa! O mało nie zostałem pożarty przez straszliwego potwora!
UsuńTajemniczy świat zwierząt.
OdpowiedzUsuńO niektórych tajemnicach musimy przekonać się sami.
UsuńMoje Dzieci mają psa ze schroniska.
OdpowiedzUsuńUczą go,a przy okazji sami go poznają, bo tego wymaga opieka nad zwierzęciem.
Mnie nadal drażni zachowanie niektórych osób, tzw. miłośników zwierząt".
Zbierają, nie dbają, dają im luz. Co jest kłopotem dla innych, zwłaszcza mieszkańców bloków.
Nie patrzeć psu w oczy, nie uciekać, stać nieruchomo. Tak mi powiedziały Dzieci, bo ja boję się psów, zwłaszcza bezpańskich!
Tylko jak tu stać nieruchomo, gdy straszliwy potwór rzuca Ci się do gardła?
UsuńPomylił cię z kimś innym, a przechodziłeś zbyt daleko by mógł rozpoznać węchem , że to tylko podobna sylwetka a nie ten wkurzający go wróg. No ale co się wystraszyłeś, to z Tobą zostało.
OdpowiedzUsuńanabell
Wiesz, nie zawsze przechodziłem daleko - dopiero wtedy, gdy zauważyłem, jak on bardzo mnie nienawidzi. Poza tym, przecież nie łaziłem przez cały czas tak samo ubrany.
Usuńfaktycznie ciekawe... skłaniałbym się do hipotezy Wolanda... psiak miał jakieś przykre doświadczenie z osobą o sylwetce i ruchach podobnych do Twoich, a że wzrok nie jest priorytetowym psim zmysłem, więc mógł się pomylić... a przy bliskim kontakcie okazało się, że "to nie ten" i odpuścił...
OdpowiedzUsuńw sumie dobrze, że to był pies, a nie człowiek, który często najpierw wali w dziób, a potem dopiero patrzy kogo uwalił, jak w piosence "Fredzio" Staśka Grzesiuka...
p.jzns :)
Też się skłaniam ku tej hipotezie, choć nieodmiennie mnie dziwi, że nie wyczuł mnie wcześniej.
UsuńMoim zdaniem to była miłość psa do Ciebie. Ponieważ dzieliło was ogrodzenie - przeszkoda nie do pokonania, mechanizm racjonalizacji u psa spowodował zamianę miłości na nienawiść, co zapewniało mu komfort psychiczny. Kiedy wreszcie przeszkoda znikła i mógł się zbliżyć, momentalnie nastąpiła konwersja uczuć. Ze strachu pewnie nie widziałeś tego wiernego, pełnego oddania i czułości psiego spojrzenia, kiedy objął cię łapami. Po tym zdarzeniu czuł się już zaspokojony i spokojny.
OdpowiedzUsuńZaprawdę, trudno było zauważyć tę miłość.
UsuńMiałem podobne przeżycie... Nieznany pies rzucił się w moim kierunku, gdy wracałem do domu. Uciekałem więc ile sił w nogach. Miałem wtedy 25 - 26 lat....Byłem dobry w nogach. Po jakichś 2 - 3 (?) kilometrach skapitulowałem. Zabrakło mi sił. Byłem bez szans. Stanąłem. Pies... stanął także kilka metrów ode mnie.. Uśmiechnął się. Tak odebrałem jego minę.... Odwrócił się... Niespiesznie odszedł.
OdpowiedzUsuńPo prawie sześćdziesięciu latach mam tę scenę ciągle przed oczami. Niczego jednak z niej nie rozumiem i nawet zrozumieć się nie staram. Moja kapitulacja była / jest |"bezczasowa". Zostałem wtedy pokonany bezwzględnie przez Niezrozumiałą Rzeczywistość.
Pogratulować - przez 2-3 kilometry uciekać przed psem. Nie tylko wytrzymałość maratończyka, ale jeszcze prędkość antylopy! Ile medali w życiu zdobyłeś?
UsuńANI JEDNEGO/, Drogi Sarkasto.... Nie wiesz jednak chyba, co to znaczy troska o własne...spodnie / z zawartością... Poza tym pies być może nie specjalnie się spieszył. O to go jednak nie pytałem.
UsuńTo nie miał być sarkazm, tylko żart, ale skoro tak zostało to odebrane, to trzymajmy się tej wersji.
UsuńMoże brał Cię za listonosza... Piesy nienawidzą całym sercem listonoszy. Ale gdy powąchał i stwierdził, że to nie roznosiciel papierów, to zrobił się obojętny ;).
OdpowiedzUsuńMój syn miał kolegę, który na studiach dorabiał sobie jako listonosz. ZAWSZE miał problemy z psami. Zdarzyło się też, że miał podarte portki na pupie.. bo nie zdążył otworzyć bramki... :-)
Raczej wątpię. Ani nie wyglądałem jak listonosz, ani się tak nie zachowywałem. I torbę miałem znacznie mniejszą!
UsuńNitager, przychodzi mi do głowy jeszcze teoria kapitulacji, jak wyżej już wspomniano... Dopóki nie mógł cię zdominować to dostawał szalu i pokazywał jaki jest groźny... jak w końcu dopadł celu, obwąchał, stwierdził, ze jesteś mu poddany - dal sobie spokój, miał cię już w kieszeni :) Kitty PS Oglądałam kiedyś program o zachowaniu psów i jedno mi utkwiło w pamięci : Otóż co to znaczy jak pies przychodzi i kładzie ci głowę na kolanach ? no wcale nie , ze tak cię kocha bardzo i jest ci oddany - wręcz odwrotnie : Pies w ten sposób bierze w posiadanie Ciebie , zaznacza swoją wyższość .... Może i ten zaznaczył :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że skoro nie widział mojego ogona, to uznał, że ten jest głęboko podkulony, w geście poddaństwa ;)
Usuń