Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Sport to zdrowie

     Pogoda ostatnio sprzyja mojej ulubionej, a przy tym jedynej, uprawianej przez mnie dyscyplinie sportu. Jest nią tzw. kolarstwo robocze. Standardowy trening składa się z kilku etapów. Pierwszy polega na przepedałowaniu kilku kilometrów do miejsca pracy. Drugi to pozorny odpoczynek w pozycji siedzącej – i ten etap trwa najdłużej, bo co najmniej osiem godzin, czasami więcej. Ostatni etap to pedałowanie do miejsca zamieszkania, niekoniecznie tą samą trasą, bo czasem zahaczam o bibliotekę, sklep, albo inny obiekt użyteczności publicznej*.

     Ciepłe, a po przepedałowaniu mniej więcej jednej czwartej dystansu, nawet gorące poranki, to ostatnio norma. Dlatego ubieram się na tyle lekko, na ile pozwala mi mój formowy dresscode, czy jak to się tam nazywa. Niestety, krótkie spodnie i sandały nie wchodzą w grę. Z zazdrością patrzę wtedy na mijane po drodze panie, w wydekoltowanych sukienkach mini i sandałkach na nogach. I nie chodzi wcale o to, że zazdroszczę ich życiowym partnerom, choć nie powiem, czasem mi się zdarza…

     Pewnego razu wstałem rano… Wróć! Słowo „wstałem” nie jest odpowiednie. Ja zwlokłem się z wysiłkiem, angażując całą swoją wolę. Tak się wstaje po kilku kiepsko przespanych nocach z rzędu, a wszystko z powodu duchoty. A zatem, zwlokłem się z barłogu, przetarłem oczy i ze zdziwieniem spojrzałem w okno.

     Co dzieje? A gdzie słońce, zezujące mi do okna? Nie ma! Zamiast tego ujrzałem zachmurzone niebo. Rzut oka na ulicę – sucha… Czym prędzej wydostałem się na balkon, aby empirycznie sprawdzić temperaturę powietrza, bo termometrowi jakoś nie ufam. Całkiem ciepło!

     Fajnie, czyli wciąż można jechać rowerem, aplikując sobie rano trochę ruchu!

     Ale zaraz zerknąłem na chmury. Od zachodu granatowo. Oj, będzie burza…

     Staram się nie jeździć w deszczu, przynajmniej do pracy. Z powrotem nie ma problemu – jak zmoknę, to się w domu przebiorę w suche rzeczy. Ale w tamtą stronę? Jeśli ulewa dopadnie w drodze, przez cały drugi, ośmiogodzinny etap będę marzł w mokrych ciuchach. Zapalenie płuc pewne.

     No, chyba że się pospieszę i zdążę przed burzą!

     Działałem jak w amoku. Najpierw ekspresowe golenie. Potem równie szybkie przygotowanie kilku kanapek**. Porywam plecak i rzucam się do drzwi.

     Po czym wracam, odstawiam plecak i zamieniam piżamę na wyjściowe ciuchy.

     Ale potem znów porywam plecak i rzucam się do drzwi!

     Na trzecim piętrze zawracam, by włożyć buty…

     Ale w końcu wpadłem do piwnicy (jaki fajny chłodek!), wyciągam rower i wskakuję na siodełko.

     Chmura na zachodzie wciąż granatowa. Wisi raczej nisko, co trochę mnie martwi – znaczy to, że nie znajduje się gdzieś daleko, tylko prawdopodobnie niezadługo dotrze nad moją firmę. Nacisnąłem pedały nieco mocniej.

     Przeleciałem przez ulicę, za rondem wskoczyłem na ścieżkę rowerową, przecwałowałem obok stadionu, smyrgnąłem przez park, przez szosę pod aresztem, przez gruntową ścieżkę między osiedlami, wyniosło mnie na szosę, a potem na ukos przez skwer. I wiecie co? Nawet trochę zmarzłem. Ale fajne uczucie!

     Tymczasem na niebie błysnął piorun. Wielki, jasny i prawie pionowy. Piękny w swej groźbie. Po chwili rozległ się potężny grzmot.

      Na szczęście zakład już blisko. Pobiłem swój rekord. Jeszcze tylko dwa pioruny i dotarłem do parkingu, gdzie pod wiatą zostawiłem rower.

     To nie koniec moich kłopotów. Moje biuro znajdowało się po przeciwnej stronie zakładu. Wyciągam więc nogi i przyspieszam kroku. Robert Korzeniowski nie miałby ze mną szans!

     Gdy ciężko dysząc dopadłem pustego jeszcze biura, pierwsze krople deszczu zadzwoniły na parapetach. Z ulgą rzuciłem plecak na swój fotel i wydałem cichy okrzyk tryumfu.

      A potem spojrzałem na siebie i mina mi zrzedła. Zmoknąć nie zmokłem, ale co z tego? I tak byłem cały mokry! Pot leciał ze mnie jak ze źródełka.

     I znów zostałem pokonany przez naturę…

 

I ogłaszam przy okazji krótką przerwę w działalności bloga - jadę na WAKACJE!

 ___________________

*Nie, nie chodzi o tzw. „dom publiczny”!

**Wciąż wolę to, niż korzystanie ze stołówki. Przynajmniej wiem, co jem i nie tracę czasu na wędrówki po zakładzie


13 komentarzy:

  1. Własny pot schnie wolniej niż mokrość z nieba kapiąca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie do końca. Zawsze uważałem, że jest odwrotnie. Może dlatego, że przepocone ubranie ma bliski kontakt z przegrzanym ciałem. No i sam pot też ma wyższą temperaturę.

      Usuń
  2. U mnie dziś 20 stopni i ma być "przeważnie zachmurzenie". Od jakiegoś czasu przeżywam swego rodzaju rozdwojenie jaźni - na kompie pogodynka mnie informuje, że właśnie w Berlinie pada deszcz, więc lecą do okna by obejrzeć ten cud natury i......jest suchutko. Okazuje się, że mieszkam w dzielnicy, w której jakoś dziwnie mało pada, a pogodynka komputerowa mieści się w zupełnie innej dzielnicy. Jeśli można Ci coś doradzić- jeśli chcesz zadbać o linię (niektórzy panowie też dbają o linię, nie tylko panie) to nie bierz kanapek, tylko w pudełeczko to co masz zamiar umieścić na tych kanapkach i tego sobie nie żałuj.
    Miłego urlopu Ci życzę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rada dobra, ale niepraktyczna. Kanapki są bardzo wygodne w użyciu, gdy trzeba zjeść w miarę szybko, a poza tym, ja uwielbiam razowy chleb. Bez niego świat dla mnie nie istnieje.

      Usuń
  3. Może nie tak sportowo na rowerze, ale mam te same dylematy na motocyklu. Ileż to razy przeliczyłem się myśląc że zdążę. A jak deszcz popada na białe linie malowane na jezdni to robi się ślizgawka i czujesz jak co rusz ujeżdża ci tylne koło. Satysfakcja jednak że udało się przechytrzyć naturę jest wielka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i pewnie motocyklowe ubranko trochę mniej przemakające. Zwłaszcza na głowie.

      Usuń
  4. A nie możesz mieć ciuchow "roboczych" w pracy i sie przebierać jak dopedałujesz?
    Dlatego nie przepadam za pelerynami przeciwdeszczowymi. Niby deszcz człowieka nie zmoczy, ale i tak jest mokry, na dodatek smierdzący, bo sie poci jak w saunie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta tego nie zrozumie - przebieranie się jest dla faceta mordęgą a nie świetną zabawą, jak dla Was.

      Usuń
  5. To ja po pierwsze życzę udanego urlopu!! A po drugie ad rem, doskonale rozumiem Twoje rozterki rowerowe. Ja też jej mam, a w zasadzie miewałam w erze przedchorobowej, gdy jeszcze miałam tyle siły, żeby jechać do pracy rowerem (ok. 8 km). Teraz raczej szybki marsz, co też jak wiadomo, jest dla zdrowotności dobre, a może nawet lepsze. Z ery rowerowych dojazdów pozostał mi całkiem fajny ekwipunek, tj. duża peleryna przeciwdeszczowa, ale taka z materiału, a nie plastiku, fajny pokrowiec na plecak. I teraz mimo, że nie na rowerze, ale noszę sobie w plecaczku to wszystko, nie zajmuje dużo miejsca, i żadne chmury mi nie groźne! Pozdrawiam. Caffe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za życzenia, zwłaszcza, że się spełniły. A pelerynkę też wożę w plecaku "roboczym" - tylko ona nie sięga spodni, z których po przemoknięciu leje się woda.

      Usuń
  6. https://karolalw.blogspot.com/?fbclid=IwAR3qikSi7FTX9_5UrXz_seOPc5cbmEVIHHWAy_QK79m8vEhmVMyFJYL5MqE

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspominasz, Dobry Człeku, kilkakrotnie odważnie o "pedałowaniu"... Na Boga! Czyżbyś był księdzem?

    OdpowiedzUsuń
  8. Widziałem. Jak dobrze, że o niej pamiętałeś. Przy okazji, możesz mina maila przesłać informację, gdzie to jest?

    OdpowiedzUsuń