- Ta kuchnia wygląda okropnie! – stwierdziła Koleżanka
Małżonka.
A ja zrozpaczony opadłem na fotel i wziąłem
głowę w ręce. Za co mnie to spotyka?
Bowiem słowa Towarzyszki Życia tak naprawdę
znaczyły: „Na jakiś tydzień zapomnij o fotelu, telewizji, komputerze, gitarze i
dobrym jedzeniu. Teraz będziesz do późnej nocy remontował kuchnię, a do
jedzenia dostaniesz kanapki z gipsem, herbatę białą od gładzi szpachlowej i to
wszystko na stojąco, bo chyba nie masz zamiaru usiąść w tych brudnych ciuchach
w świeżo wypranym fotelu!”.
Okiem znawcy rzuciłem na kuchnię. Dawno temu,
gdy blok jeszcze nie było ocieplony, staczałem w kuchni spektakularne walki z
grzybem. Nie wiem, jak to był gatunek – nadałem mu roboczą nazwę Natynkowiec
Upierdliwiec (Emplastrumis Molestus) i regularnie co dwa tygodnie zdzierałem go
ze ściany, pożółkłej już od najróżniejszych płynów antygrzybicznych. Trwało to,
dopóki nie przykleiłem tam grubej, pięciomilimetrowej tapety ze styropianowym
podbiciem, która jednak po latach nie wyglądała już tak ładnie jak kiedyś.
Zakładając oczywiście, że kiedykolwiek wyglądała ładnie. Pamiętam, że strasznie
namęczyłem się z jej kładzeniem, bo używany był do tego jakiś dziwny klej, o
konsystencji pasty, który nakładało się zębatą packą, jak do przyklejania
płytek. Tapeta nie chciała się trzymać, odłaziła, trzeba było ją co chwilę
poprawiać – aż klej wysechł jak tynk i na jakiś czas grzyb wyniósł się do
sąsiadów.
Dziś stanąłem przed zadaniem zdarcia owej
tapety, wyrównania ścian i sufitu oraz pomalowania ich na jakiś inny kolor, bo
ten Koleżance Małżonce już się znudził.
Tu uwaga dla osób niezorientowanych. W ciasnym
mieszkaniu, w bloku z wielkiej płyty, wszelkie remonty polegają przede
wszystkim na przestawianiu mebli, sprzętów i osób w inne miejsce. Zajmuje to
mniej więcej cztery piąte czasu, przeznaczonego na remont. Bowiem żeby dostać
się do tej ściany, musiałem najpierw odstawić lodówkę, odkręcić wiszącą szafkę,
potem blat i wysunąć dolną szafkę, ustawiając ją gdzieś indziej. Gdzie? No
właśnie! Na to pytanie nie potrafiłby odpowiedzieć sztab filozofów, nawet po
długiej debacie. Nie ma gdzie! Musi pozostać w pobliżu, a ja obowiązkowo muszę
zyskać kilkanaście siniaków i rozdarte spodnie od przeciskania się między ich
kantami.
Zacząłem od usunięcia z sufitu łuszczącej się
gładzi. Szło łatwo. Pod naciskiem szpachelki całe połacie odpadały jak złoto,
zaścielając kuchnię pod oknem warstwą białych płatków. Potem dostałem pierwszą
burę od Koleżanki Małżonki, bowiem jej zdaniem najpierw należało usunąć z
parapetu kwiatki, a z kuchni większość produktów żywnościowych. Argument, że
kwiatki wyglądały malowniczo, jak obsypane śniegiem, jakoś do niej nie trafiał.
Musiałem je oczyścić, choć nie bardzo wiedziałem jak. Spróbowałem odkurzaczem. Część
roślinek nie przeżyła tej radykalnej terapii, ale resztę udało mi się uratować.
Przy okazji odkryłem, że mój odkurzacz ma regulację ciągu. Szkoda, że tak późno…
No i o co ten cały hałas! Owoce i tak trzeba
myć przed jedzeniem, więc co komu szkodzi, że trochę się pobieliły. Cytryna
jest na tyle kwaśna, że ta odrobina zasadowego tynku, jaka wpadła do
wyciskacza, w żaden sposób nie mogła jej zaszkodzić, a zupa i tak mi nie
smakowała, nawet zanim niechcący przyprawiłem ją kawałkami sufitu.
Potem zaczęło się zdzieranie tapety. A raczej
jej odkuwanie, bo zedrzeć się nie dało. Styropian nie jest szczególnie
wytrzymałym tworzywem, więc nic dziwnego, że łamał się na małe kawałki. Gdy już
nawet do lustra w łazience zaczęły się przyczepiać małe, białe kuleczki,
pracowicie pozbierałem to wszystko, zapakowałem do kilku worków na śmieci i
wyniosłem na śmietnik. Potem znowu odkurzacz poszedł w ruch, żeby zebrać te
kuleczki, które zostały. Odkurzacz ma jednak tę wadę, że wprawdzie z jednej
strony ssie, ale z drugiej dmucha. Ale fruwały! Miałem z tego tyle radości, że
nie zwracałem uwagi na całkowicie nieprawdziwe informacje, jakie pod moim
adresem padały z ust Koleżanki Małżonki. Ja bowiem uważam, że jestem
człowiekiem przewidującym, w miarę inteligentnym i myślę praktycznie przez cały
czas. A że o niczym, to inna rzecz.
Najgorsze jednak wciąż było przede mną. Jak tu
odkuć ten klej, zastygnięty niczym gips? Gdyby choć ten wzorek po zębatej pacce
był w miarę regularny, ale w jednym miejscu klej odlazł sam, a w innym trzymał
mocno i faktura ściany przypominała raz tarkę do bielizny, gdzie indziej
ściągacz na rękawie wełnianego swetra, a jeszcze gdzie indziej - poszycie samolotu
Junkers Ju-52. Próbowałem szpachelką. Złamałem dwie i zużyłem pół opakowania
plastrów z gazą, bo szpachelki były ostre. Gdzieniegdzie dłutkiem, w innym
miejscu szpachelką, w jeszcze innym kuchennym nożem – poodrywałem to, co się
dało. A potem chwyciłem grupy papier ścierny i zaczęła się faza wyrównywania
wstępnego.
Tę operację określiłem kryptonimem „Fall Weiss”,
bowiem nie tylko mieszkanie pokryło się białym pyłem. Sporo wyleciało przez
okno, budząc panikę wśród sąsiadów, przekonanych, że wybuchł u nas pożar.
Mieszkanie nabrało zimowego wyglądu, kuchnia w ogóle straciła wygląd, a ja wyglądałem
jak bałwanek, zwłaszcza, że w moje ręce brutalnie wciśnięto miotłę i kazano mi
doprowadzić pomieszczenie mieszkalne do stanu jako-takiej używalności. A mówiłem,
żeby nie likwidować drzwi do kuchni!
Co było dalej – opowiem w następnej notce.
Czytelnik nie może bowiem odnieść wrażenia, że to wszystko odbyło się tak
szybko. Męczyłem się z tym cały, pełnowymiarowy tydzień!
Hmmm... jakiś preparat grzybobójczy był w użyciu? I z tego co pomnę, to się tem ścianę podatną smaruje najmniej dwukrotnie. A wilgoć ze ściany wyłażącą ongi pokonałem dopiero kładąc, nie, nie gładź, bo gips w pomieszczeniach wilgotnych to błąd, lecz pewną zaprawą tynkarską z palety Schomburga, która pozostawia fakturę chropowatą, niczem tynk strukturalny, ale ma tą zaletę, że nie dozwala się wilgoci gromadzić w tynku, tylko ją odparowywuje porami, a ewentualne pozostałości po solach mineralnych w wodzie tej zawartych idzie zetrzeć wilgotną ściereczką...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Dwukrotnie? Mości Wachmistrzu, ja to smarowałem już dwustukrotnie i to różnymi preparatami. Nawet opalarka poszła w ruch, aby grzybnię wypalić. Ale dopóki budynek był nie ocieplony, nic nie skutkowało, bo ściana (północna) była wciąż zimna i wciąż skraplała się na niej woda.
UsuńSzkoda, że o tym tynku nie wiedziałem wcześniej...
Thermopal z grupy SR... Tam jest kilka rodzajów w zależności od przeznaczenia. Nie pamiętam, który dokładnie, ale handlowcy z pewnością będą wiedzieć, który się zmywa. Ja pamiętam tylko, że był najdroższy...:((
UsuńKłaniam nisko:)
O! To masz już prezent gwiazdkowy dla Koleżanki Ciemięży... Małżonki. Powiedz Jej, że w prezencie składasz jej ból w każdej kosteczce i każdym mięśniu ;D
OdpowiedzUsuńŻeby to było takie proste... Niestety, będę musiał domyślić się, czego chce, bo sama nie powie. Ja tam nie mam skrupułów - napisałem już "List do Gwiazdora" na cztery strony, żeby miała z czego wybierać.
UsuńZainwestuj w bon prezentowy do markowej drogerii, wrzuć na kartę kilka stówek, a panie w sklepie dokonają dzieła :)
UsuńAle czym to się wtedy będzie różniło od zwykłych zakupów?
UsuńTym, że nie Ona zapłaci :D
UsuńCzyli niczym...
UsuńNo dobrze, mierze innych swoja miarą, gdyż zwykle na ekstra drobiazgi zbieram sobie sama.
UsuńCzekam z zapartym tchem na ciag dalszy.
OdpowiedzUsuńTo musisz jeszcze trochę poczekać, bo mi się skasował.
UsuńNic to, widocznie tak miało być. Widocznie było kiepsko napisane.
Znam ten ból. Wiosną czeka mnie powtórka. Z rozrywki, znaczy, bo ból już mocno przedawniony - remont odbył się przed piętnastoma laty.
OdpowiedzUsuńAch, na suchej gałęzi powiesić tego, co to na pomysł budowania tych wielkopłytowych mikro-mieszkań wpadł. Teraz nikt już tego (nawet wołami) nie odkręci.
Obawiam się, że najpierw trzeba by go z grobu wykopać...
UsuńNitagerze, rozumiem Koleżankę Małżonkę ! u mnie za naruszenie i zniszczenie ulubionych kwiatów- byłaby chyba "kara śmierci" !
OdpowiedzUsuńRemont kuchni u mnie nadal nieskończony, tzn meble nie poprawione, mam kolejną datę do końca stycznia 2016 fachowiec obiecuje( cokolwiek to słowo znaczy u fachowca) !
Mąż cokolwiek robi w mieszkaniu, czy to u mnie, czy znajomych i obcych ludzi jest na 6 + :)
Pozdrawiam serdecznie i owocnej pracy :)
A czy mąż wie o tym? Koniecznie mu powiedz.
OdpowiedzUsuńNit, wie- oj wie:)
OdpowiedzUsuńOperacja Fall Weiss jak zwykle zakończyła się sukcesem. Ciekawe jaki będzie następny kryptonim?
OdpowiedzUsuńOperacje Overlord - remont łazienki trzeba chyba będzie opłacić ogromnymi stratami, pomimo szczegółowego przygotowania.
UsuńKażdy chyba przechodził remont tego czy owego...ja ostatnio miałam na tapecie łazienke i toaletę. Przytomnie wyjechałam do Polski i siostrzyca pilnowała robotników..
OdpowiedzUsuńSąsiadki się do mnie nie odzywały miesiąc. Bo im kurz z odwalanych płytek podobno do domu właził..Mnie przy tym nie było :))A teraz - pławię się w luksusach
Najgorsze,że jestem palacz i znowu będzie trzeba salonik malowąc ...a nie mam pod ręką Nitagera i muszę sama!!!
Fachowców wynajmuję, gdy muszę, bo staram się zaoszczędzić. Ale tez czeka mnie remont łazienki, a tam już sam nie dam sobie rady - zwłaszcza, że to trzeba zrobić szybko, a ja mama czas tylko po pracy.
UsuńSkuteczne omijanie kary śmierci za zniszczenie ulubionych kwiatków polega u mnie na stanowczej zapowiedzi, że niczego nie zamierzam malować, bo nie będę malarzom roboty podbierać. I wszyscy są zadowoleni. Ja, bo nie słucham pretensji, autorzy pretensji, bo kierują je do malarza, malarz, bo ma pretensje w dupie, gdyż chodzi mu tylko o kasę za pomalowanie mieszkania.
OdpowiedzUsuńTeż bym tak chciał, ale wtedy remont nie kosztowałby mnie 200 PLN, tylko 2000. A tyle po prostu nie mam.
UsuńZa malowanie kuchni?! To ja w Irlandii znajdę chętnego za 25% tej ceny!
UsuńMalowanie to niewielki pikuś. Ale za wyrównywanie ściany, która po zdarciu tej tapety wyglądała, jakby ją ktoś skrobał grabiami, to i te 2000 mogłyby mi nie starczyć. A jeszcze doliczyć trzeba kilkukrotne sprzątanie.
UsuńMam bardzo podobne wrażenia z mojego remontu sypialni - sam remont to mniej więcej 1/10 czasu, 9/10 to wynoszenie, wnoszenie, porządkowanie, odkurzanie, zmywanie, układanie na nowo ;)
OdpowiedzUsuń