Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


piątek, 2 października 2015

Poszukiwana wokanda

     Na sądownictwie to ja się znam, jak mało kto! W końcu, widziało się „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Zmienników” czy „Nietykalnych”! No i całą masę innych filmów, których przynajmniej część akcji rozgrywała się w sądzie. Dwa to nawet na dzikim zachodzie!
     
     Zatem moja wizja Wymiaru Sprawiedliwości jest zwarta, skrystalizowana i oczywista, choć niekoniecznie zgodna z rzeczywistością.
     
     Jest to ciemna sala, w której siedzą dziwnie ubrane osoby. Najważniejsza jest ta z młotkiem. Na piersiach ma zawieszony łańcuch, jakiego nie powstydziłby się król disco polo. I na tym łańcuchu ma godło. To jego najważniejszy atrybut – bez niego byłby tylko smętnym osobnikiem, o podejrzanym guście w doborze ubrań. 
     
     Akcja przebiega tak, że najpierw wprowadzają jakiegoś zakutego w kajdany nieszczęśnika i zaczynają się nad nim pastwić. Najpierw jeden z tych przebierańców, obowiązkowo o facjacie szczura, wyzywa biedaka od najgorszych i żąda dla niego kary śmierci. Potem siada, a jego miejsce zajmuje inny, pucołowaty, o dobrodusznym uśmiechu. I mówi, że ten pan jest dobry, wrażliwy i nie skrzywdziłby muchy.
     
     Ten najważniejszy nic nie mówi, tylko cały czas bębni palcami po biurku u zastanawia się, co tu zrobić, żeby mu okładzina nie odłaziła. Następnie wstaje – a wraz z nim wszyscy inni – i wychodzi po gwoździe. Wszyscy czekają niecierpliwie i strasznie się wtedy pocą. Potem ten najważniejszy przychodzi i znowu wszyscy wstają i jeszcze bardziej się pocą, bo widzą, że gość ma zły humor. Pewnie ktoś znów zajumał mu gwoździe… Więc chwyta młotek, wali nim ze złością w stół i wtedy  wszyscy rzucają się sobie nawzajem w ramiona, cieszą się i pojawiają się końcowe napisy, zapewniające, że wszystko to wydarzyło się naprawdę.
     
     Któregoś dnia kurier wręczył mi sporych rozmiarów kopertę i kazał pokwitować odbiór. Zdębiałem. Wezwanie do sądu!
     
     Nigdy jeszcze tak szybko nie przeprowadziłem rachunku sumienia. O co chodzi? Przecież specjalnie kupowałem spirytus na legalu, żeby nikt się nie czepiał! A ta grappa to nie było pędzenie, tylko eksperyment naukowy – nawet destylator miałem laboratoryjny, szklany. Zresztą i taka nie dało się tego pić, bo połączyłem go z czajnikiem elastycznym wężykiem i całość tak jechała plastikiem, że można było jej użyć wyłącznie jako rozpałki do grilla – więc o co chodzi?
     
     Okazało się, ze jako świadek. Ano, łaził człowiek po ulicach, to i kolizję drogową zobaczył. Pan policjant spisał dane i w zasadzie można było już zapomnieć. A tu, prawie po roku, po sądach go ciągają! Ja ledwo pamiętam, co wczoraj na obiad jadłem, a tu mam sobie przypomnieć szczegółowo przebieg stłuczki sprzed kilku miesięcy!
     
     Dobrze, że w pracy teraz spokojniejszy okres. Z szefem dogadałem się szybko, że tylko sobie na te dwie godzinki wyskoczę, ale ma się nie martwić, bo robota będzie zrobiona na czas. Mam to szczęście, że nie rozliczają mnie z czasu pracy, tylko z efektów. 
     
     Oczywiście, budynek sądu znajduje się w ścisłym centrum miasta. Ma to dobre strony – wszyscy wiedzą, gdzie jest. I złe – konia z rzędem i furmanką, kto znajdzie tam miejsce do parkowania! Objechałem okolice kilkakrotnie, zanim jedno miejsce się zwolniło. Nie wiedząc, jak długo to potrwa, zostawiłem w parkomacie kupę chromonikieliny, po czym szybkim krokiem skierowałem się wiadomego budynku, bo wolne miejsce znalazłem dość daleko.
     
     Strażnik nie wydawał się groźny, więc zignorowałem tę piszczącą bramkę. On też. Pewnie on już po pisku poznaje, co kto wnosi do budynku. Inaczej piszczy Walther P-99, inaczej Beretta T-92, a jeszcze inaczej Glock 19. U mnie piszczały tylko klamra u paska i klucze – bo wszystkie drobne wrzuciłem w parkomat. Hall był mroczny i stały w nim ławki, zajęte przez kilka wystraszonych osób, rozmawiających półgłosem. Skrzypiące, z ciemnego drewna. Na razie wszystko jak w filmie.
    
     Drzwi do Sali sądowej były ciemne, masywne i znakomicie przystosowane do gigantów, o wzroście przekraczającym trzy metry. No, nie na darmo mówi się „wysoki sądzie!”.  Punktualnie – co godne podkreślenia  - owe wysokie drzwi się otworzyły i pewna normalnie ubrana pani poprosiła wszystkich do środka.
     
     Sala sądowa znajdowała się na parterze, od strony ulicy. Okna miała wielkie, więc widok na skwer, na którym odbywał się remont zabytkowego budynku, był całkiem ciekawy. Będzie się czym zająć. Zwłaszcza, że budowlańcy stosowali jakąś nieznaną mi technologię, polegającą na trzaskaniu po dachówkach, które z łoskotem spadały do podstawionego pojemnika. Jakby nie można było tego rozebrać spokojnie, dachówek wyczyścić i połozyć na nowo! Byłyby oryginalne. Zresztą, kto wie, czy to już nie były jakieś prodróby...
     
     Sąd, jaki siedział pod oknem, nie był specjalnie wysoki. Powiedziałbym nawet, że dość mikry. Ale głośno tego nie powiedziałem, bo to i człowieka można niechcący urazić, i powagę sądu, co finansowo wychodzi dość drogo. Zresztą, nie da się ukryć, ze atmosfera była poważna. Każdy proboszcz pozazdrościłby sędziemu takiego nastroju skupienia i powagi. Takich nerwów nie miałem od czasu ślubu – ale wtedy dali mi dla kurażu kieliszek koniaku.
     
     Sąd wygłosił parę formułek, które ledwo słyszałem, po czym wyprosił świadków na korytarz, pozostawiając tylko jednego. jakaś nieznajoma pani i ja, wyszliśmy więc i zajęliśmy się każde swoją lekturą. Ona studiowała harmonogram pracy sądu, wywieszony w gablocie po jednej stronie, a ja po drugiej analizowałem komornicze  licytacje ruchomości. Zostałem poproszony w na salę w momencie, gdy doszedłem do lady sklepowej szklanej, o cenie wywoławczej 600 PLN.
     
     Nie ma co, strach był! Naczytał się człowiek o przypadkach, kiedy niewinnego wrabiali w wielokrotne morderstwo. Żałowałem, że nie wziąłem szczoteczki do zębów, ani moich leków przeciwko refluksowi…
     
     Ale sąd, pewnie widząc moje zdenerwowanie, niespecjalnie się nade mną pastwił. Zadał kilka pytań o dane personalne, po czym usłyszałem pytania od pani, siedzącej po lewej stronie. W kilku słowach opisałem przebieg zdarzenia. O tym, jaki był wtedy ruch, jak zastawione były miejsca parkingowe (a co tu wymyślać – zawsze są!), o tym jak ten zielony samochód wyjechał z parkingu i dostał strzał od tego białego.Trudno było mi się skupić, bo remont za oknem trwał w najlepsze i wciąż wydawało mi się, że ta dachówka zaraz komuś spadnie na łeb. A kaski plastikowe - kto wie, czy wytrzymają! No i cały czas rozglądałem się po sali, w poszukiwaniu owej legendarnej wokandy, o której tyle słyszałem, a nigdy nie widziałem na oczy. Wiedziałem tylko tyle, że to coś znajduje się na sali sądowej. Może nawet patrzyłem na ową wokandę, ale nie wiedząc, jak wygląda, nie zauważyłem jej. Sala jak sala: ławy, stoły, duże biurko do walenia młotkiem... Żadnej wokandy nie było.
     
     O ile mogłem się zorientować, w sądzie znajdowała się tylko jedna ze stron. Chodziło o odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej, której przedstawiciel w ogóle się nie pojawił. Pewnie dlatego tak krótko to trwało.
     
     Potem pozwolono mi wyjść. Skorzystałem z tego, bo było jeszcze w miarę wcześnie i mogłem wrócić do pracy.
     
     Generalnie, nie było tak źle.
     
     Ale nie chwalmy dnia przed zachodem – jak już mnie zauważyli, to wkrótce się do mnie dobiorą. Muszę się zaopatrzyć w składaną szczoteczkę do zębów i zawsze ją nosić przy sobie.

21 komentarzy:

  1. Fenomenalny tekst ;-). Uśmiałam się. A wokandy trza było szukać na drzwiach do sali, a nie w sali ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, jak przeczytałem wszystkie komentarze, to już wiem, co to jest. Początkowo myślałem, że to jest to biurko, za którym siedzi Wysoki Sąd.

      Usuń
  2. No wokandy szukać na drzwiach fakt. :) Czyli jak rozumiem nic się nie zmieniło od czasów zlej, podlej komuny? Strony jak zwykle się nie pojawiają, jest tylko jedna a czasem sam oskarżony, bo świadek i przez rok się nie pojawi, ku niemocy sędziego. Swojego czasu ja i druga pani, nieźle narozrabiałyśmy w sądzie, Panie sekretarki były bardzo oburzone, bo to przecież .." i przed wojną i po wojnie w naszym sądzie się nigdy coś takiego nie zdarzyło".
    Nie, nie zlinczowałyśmy ani nie pobiłyśmy nikogo, tylko sędzia główny pisała votum separatum a pani prokurator latały ręce. Szkoda że ludzi w sądach (i nie tylko tam) jest tak mało, za to układnych podlizuchów od jasnej cholery i ciut ciut. Tak troszkę poważniej napisałam, bo sąd to zawsze powaga tylko togi mają podarte. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - czy oskarżony jechał na rowerze całą szerokością chodnika?...
      - trudno, żeby jechał inaczej, skoro chodnik miał szerokość jednej płytki...
      /autentyk/...

      Usuń
    2. Nie zauważyłem, żeby mieli podarte. Ale dowiedziałem się, że kolor tych finfituszków u togi coś oznacza - funkcję, czy stopień w hierarchii - już nie pamiętam.

      Usuń
  3. zapomniałeś o kluczowej postaci, jaką jest Pan Dudzik, który z dobrotliwą miną zaprasza do środka... a tam Sędzina Szefowa Wszystkich Sędzin wlepi Ci karę za nieuprawnione rozglądanie się po sytuacji, a w uzasadnieniu wyroku finałowego walnie umoralniającą mowę niczym ksiądz Natanek...
    tak swoją drogą, sam budynek sądu /ten, co wiadomo/ jest fascynujący, niczym lemowski Gmach... kiedyś pomyliłem kierunki i wdepnąłem w zaułek, gdzie natknąłem się na zarośniętą postać siedzącą pod ścianą i spożywającą własne obuwie... na szczęście czuwała nade mną Ariadna, więc szybko dałem na wsteczny... jeszcze by moje chińskie trampki zeżarł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że mówisz o jakimś konkretnym sądzie - niestety, nie wiem jakim. Zapewne telewizyjnym. Wiem, że jest w TV taki beznadziejnie drewniany i nudny program "Sędzia Anna Maria Wesołowska", ale nawet nie próbuję tego oglądać.

      Usuń
  4. 1. Wokanda to ten wykaz spraw, które danego dnia będą w danej sali rozpatrywane.
    2. Formułka "Wysoki Sądzie" zawsze mnie wprawia we frywolny nastrój, zwłaszcza gdy sędzia jest mojego wzrostu.
    Świadkowałam w życiu w 2 sprawach- jednej rozwodowej naszego
    przyjaciela i raz gdy facet u którego opłaciłam ubezpieczenie samochodu zdefraudował pieniądze .I wtedy mnie sąd przy okazji poinformował, że ten facet to notoryczny złodziej samochodów.
    W głosie Wysokiego sądu wyczułam naganę, że nie rozpoznałam
    w facecie notorycznego złodzieja i zasiliłam jego kieszeń.
    A tak szczerze mówiąc to kontakt z naszymi sądami mało ciekawy jest i dość męczący.
    To Ty jeszcze wierzysz, że w centrum któregokolwiek z polskich miast można znalezć miejsce do zaparkowania? U nas jest to niemożliwe od wielu lat.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrz, a ja myślałem, że wokanda to to coś, w co on wali tym młotkiem!
      A ja ogólnie uważam, że w coś wierzyć trzeba. I koło sądu jest taki specyficzny parking, diabelnie drogi, bo kościelny - i tam zawsze są miejsca, bo proboszcz nie wie, ile chcieć za 1/2 godziny postoju. No, ale tym razem był remont...

      Usuń
  5. Sąd jedynym miejscem gdzie czuję się bezpiecznie, są bramki, są strażnicy. Dlatego dziwię się Twoim żartom o zabieraniu szczoteczki do zębów i jednocześnie zazdroszczę, bo mnie już dawno nie wzywano...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę tak, jakby uciekając przed lwem, chować się w paszczy krokodyla. Lew tam nie sięgnie, ale...

      Usuń
  6. Byłem przez dwie kadencje ławnikiem w sądzie powiatowym [wydział karny] w W. i wiem na pewno, że w sądzie nie wolno szukać sprawiedliwości... Szczególnie, gdy się jest: a. źle ubranym, b. ogólnie zastrachanym lub z natury nieśmiałym, c. "nie grzeszącym specjalnie urodą". Natomiast dobrze jest, gdy przed sprawą sędzia, obrońca i prokurator "chlapną sobie po maluchu"...
    Może dlatego zlikwidowano funkcje Ławników. Bywali nieraz wobec owych zawodowców okropnie upierdliwi.

    Z poważaniem
    KPP

    http://miniminimax.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to mam dylemat. Bo sprawę prowadził facet. I jak tu teraz zadziałać? Pójdę ubrany jak łachudra - źle. Pójdę elegancki - też źle, bo mogę się spodobać paniom bardziej niż on, zwłaszcza, ż eon w tej śmiesznej sukience. Wybór między dżuma a cholerą...

      Usuń
  7. Moje zdanie na temat sądownictwa w Polsce i na Świecie jest niezmienne od kilkunastu lat: to zorganizowana grupa patologicznych przestępców, niebezpieczna jak jadowita gadzina- znajdziesz się w zasięgu i na tyle zaniepokoisz, by obrała Cię za cel ataku- nie wywiniesz się. Funkcjonuje w społeczeństwie, bo je oczyszcza ze szkodników, ale przy okazji niszczy wszystko, co jest wystarczająco małe i słabe, by to połknąć, a i większe osobniki zabić potrafi, już bez połykania. Dlatego traktuj toto, jak jadowitego gada i nie licz, że to dobrzy ludzie- to gang rozpoczynający od przestępstwa nepotyzmu. A potem już leci cała reszta.
    PRZESADZAM?
    Podaj mi nazwisko JEDNEGO sędziego, bądź prokuratora, znajdź mi JEDEN JEDYNY PRZYPADEK W POLSCE, gdy prokurator, sędzia, bądź adwokat zostali skazani prawomocnym wyrokiem za PRZESTĘPSTWO SĄDOWE.
    A może takich nie ma? A może da się żyć bez srania? Żeby znaleźć przykład pierwszy z brzegu i znany każdemu jednocześnie, to sędzia Kryże skazujący poprzedniego prezydenta na wyrok więzienia za organizację Święta Niepodległości. Za zbrodnie przeciw własnemu państwu czekały go awanse na nieusuwalne stanowiska i pies z kulawą nogą go nie zamierza pociągnąć do odpowiedzialności. DAJCIE MI JEDEN PRZYKŁAD, A WSZYSTKO ODWOŁAM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co tu się dziwić, że człowiek w sądzie portkami trzęsie. Człowiek spokojny, nie wadzi nikomu - a tu nagle otwiera się przed nim perspektywa wieloletniej odsiadki w zakładzie dla szczególnie niebezpiecznych przestępców - i to w wieloosobowej celi.

      Usuń
    2. No właśnie- i tego ucz dorastających Synów- nie drażnić, omijać z daleka, nie mieć nic wspólnego z tym towarzystwem.

      Usuń
  8. Wizyty w sądzie nigdy nie są przyjemne, pamiętam to z własnego doświadczenia. Ty byłes jako świadek: raz-dwa i po sprawie. ja byłam oskarżycielem posiłkowym, musiałam siedzieć przez wszystkie. a ciągnęło się to przez lata. brrr... dobrze, że już to za mną.
    A opisane pięknie :) uśmiałam się :)
    jeszcze sobie Ally McBeal obejrzyj do kompletu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz byłem i już wiem, że to nieprzyjemne. Co to znaczy oskarżyciel posiłkowy? Wolno mu na sali jeść kanapki?

      Usuń
    2. Nie, kanapek mu nie wolno jeść, ale może zadawać podchwytliwe pytania świadkom ;)

      Usuń
  9. Zachęcam do zainteresowania się sprawą kandydata PSL do Trybunału Konstytucyjnego. Tutaj można odnaleźć sporo informacji: http://sprawytrybunalskie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to zachęć - bo jakoś tej zachęty nie widzę. Co tam jest takiego ciekawego? Bo PSL niespecjalnie mnie interesuje.

      Usuń