Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


czwartek, 28 listopada 2013

O wyrzutach sumienia, o uczuciach śrubki oraz o tym, że nie jestem złodziejem, choć tak naprawdę jestem

     Wczoraj wyszedłem z pracy o zupełnie nieludzkiej godzinie.

     Choć czasy, w których w przemyśle pracowało się od siódmej do piętnastej, dawno już minęły, ja wciąż przychodzę do pracy na siódmą. Wychodzę różnie, czasem (ostatnio nie) zdarza się, że o szesnastej, najczęściej około osiemnastej, bywa, że o dwudziestej trzeciej.

     Ale wczoraj wyszedłem o piętnastej.

     Co w tym dziwnego? Niby tak powinno być – osiem godzin i do domu. Za tyle właśnie mi płacą.

     Ale czułem się dziwnie. Nieswojo. Wręcz miałem poczucie wstydu, jakbym robił coś nieprzyzwoitego. Byłoby to zrozumiałe, gdybym urwał się na przykład o trzynastej. Ale to już trzecia po południu! Pracownicy zmianowi masowo ruszają w stronę bramy… A ja z nimi. Tłumaczyłem się sam przed sobą, że przecież pracuję od siódmej i nie robię sobie, jak większość moich kolegów, przerwy na lunch. Nic nie pomaga. Mam uczucie żalu za grzech…

     Stwierdziłem, że mam już wyprany mózg, zamieniłem się w korporacyjne zwierzę, w leminga, w niewolnika, w niewiadomocojeszcze.

     Gdybym jeszcze wyszedł, bo stwierdziłem, że mam dość na dziś. Ale nic z tego – wyszedłem, żeby zdążyć z załatwieniem pewnej sprawy, którą musiałem załatwić do szesnastej, a udało mi się ją załatwić zanim jeszcze duża wskazówka stanęła na szóstce. Do pracy już nie wracałem, poszedłem do domu.

     Pierwszy szok, jaki przeżyłem, to zaraz po wyjściu z pracy. Poczułem się jak wampir. No bo wokół jeszcze jasno, a ja nie przyzwyczajony, żeby wychodzić za dnia.

     Drugi szok był wtedy, gdy przyszedłem do domu. Pominę tu kąśliwą uwagę Koleżanki Małżonki („Co to, wyganiali dzisiaj?”). Ale co ja mam robić z tak długim wieczorem? Zwykle po przyjściu brałem prysznic, jadłem kolację, chwilę pogadałem z rodziną i już trzeba było iść spać. A teraz? Co tu robić? Może książkę poczytać? Może na gitarze pobrzdąkać? To ostatnie zresztą szybko wybito mi z głowy, bo reszta rodziny chciała oglądać jakiś głupi serial… Skończyło się na randce z Agathą Christie – muszę przyznać, że zaskoczyła mnie i tym razem. Nigdy bym nie zgadł, że to ten miły chłopak był mordercą – nie dlatego, że miły, ale dlatego, że moim zdaniem nie miał możliwości popełnienia zbrodni. No cóż, kiepski ze mnie detektyw – przynajmniej w porównaniu do takiego giganta, jak Hercules Poirot.

     Przy okazji, stwierdziłem, że w kieszeni spodni przywlokłem kilka śrubek z pracy. W zakładzie pomierzyłem je, sporządziłem krótki raport wymiarowy na własny użytek, wrzuciłem w kieszeń i zupełnie o nich zapomniałem. I tak przywędrowały sobie do mojego pokoju, powiększając stertę klamorów, przywleczonych z pracy w ten sam sposób i z tej samej przyczyny. Nie miałem zamiaru ich przynosić, choćby dlatego, że do niczego mi nie są potrzebne. Bo na co może się w domu przydać zaworek Schraedera, aluminiowy wspornik, kawałek cienkiej, miedzianej rurki, gwintowane przyłącze do systemu AC, czy próbka wyciśniętego metalu? Tym razem było to pięć śrubek, jakby nie patrzyć, o znormalizowanym gwincie, więc da się to pewnie kiedyś zastosować do czegoś, co nie zmienia faktu, że była to kradzież. Mimowolna, co prawda, nieświadoma, ale kradzież, ponieważ nie mam zamiaru tego odnosić. Odniesienie tych przedmiotów miałoby tylko jeden cel – wyczyszczenie własnego sumienia. Żaden inny skutek nie jest brany pod uwagę. Na linii nie wolno używać części niewiadomego pochodzenia, czyli nie z magazynu lub innej linii – nie wolno mi tych śrubek po prostu wrzucić w pojemnik – muszą być złomowane. Tak należałoby uczynić, ale jakoś nie mam serca. Budzi się we mnie jakiś dziwny odruch współczucia dla złomowanych śrubek. Wyobrażam sobie, co taka śrubka czuje.

     Gdyby miała uszkodzony gwint, albo skrzywiony łeb, albo jakikolwiek defekt – byłaby jak człowiek po wypadku, albo ciężko chory. Umiera, bo nic na to nie możemy poradzić. Ale zdrowa śrubka? Wyrzucić ją w złom, to tak, jakby ją ZABIĆ! Ona cieszy się życiem, jest pełna sił, pełna chęci do pracy, marzy w skrytości ducha o jakiejś przystojnej nakrętce z sąsiedniego pudełka – a tu nagle ląduje w złomie, przeznaczona na przetop! Nie! Dlaczego?! Jestem za młoda, żeby umierać! Nie poznałam jeszcze życia, nie przeżyłam mojej wielkiej miłości, nawet klucza nasadowego nie poznałam!

     Nie, nie mam sumienia. Wolę wrzucić ją do przegródki w moim pudełku. Niech tam sobie leży z innymi śrubkami, niech plotkuje o nakrętkach, o kluczach płaskich i nasadowych, o gwintowanych otworach, niech sobie wzajemnie opowiadają o smarach, przywracających zdrową cerę, o najmodniejszych powłokach antykorozyjnych i innych śrubowych sprawach. A gdy przyjdzie na nią czas, weźmie orzeźwiającą kąpiel w oleju i z pąsami na swej sześciokątnej główce wyruszy, by złączyć się z wybraną nakrętką – na zawsze, dopóki ich rdza nie rozłączy.



24 komentarze:

  1. Przecudny opisik. Tylko popraw, proszę, to "by na złączyć się". :)

    Powinieneś częściej wychodzić z pracy o normalnej pracy. Chyba, że kochasz się przemęczać... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham się przemęczać... Rok bym myślał i na coś podobnego nie wpadł!
      Błąd poprawiłem - należy Ci się medal za czujność ;)

      Usuń
  2. A wyobrażasz sobie jaki szok Twój wcześniejszy powrót wywołał w Rodzinie? Już się przyzwyczaili, że Cię prawie nie ma, a tu nagle wracasz wcześniej do domu- niczym duch jakiegoś Niezłomnego Rycerza, który pomylił godziny i ukazuje się wczesnym wieczorem zamiast o północy.
    A może tej biednej śrubce, nim ją wrzucisz do pudełka, zafundujesz jakąś nakrętkę? I nawet może ją wraz z nakrętką spryskasz jakimś preparatem antykorozyjnym?
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to nie po katolicku! Nic z tego. Siostry osobno, bracia osobno, dopóki sam, własnoręcznie ich kluczem nie poblogosławię i dopóki swym autorytetem nie potwierdzę ich związku. No i ofiara się należy!

      Usuń
    2. Tylko im potem przykaż, by byli "otwarci na nowe życie". ;)

      Usuń
    3. Niech mają dużo podkładek!

      Usuń
  3. no naprawdę powinieneś się wstydzić, i mieć wyrzuty sumienia, i ciężar straszny na sercu zalec Ci powinieneś jak, nie przymierzając, te wszystkie śrubki przeznaczone na złom (swoją drogą masz rację, to nieludzkie jest...) i "wogle", że tak wyszedłeś o normalnej porze, ze sprawy pozałatwiałeś i jeszcze z rodziną pobyłeś... fstyt :) ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przestań. Już i tak mi samoocena spadła poniżej wszelkiego dopuszczalnego poziomu. Gdy pająk idzie drogą, to mu miejsca ustępuję. Gdy ptak mi na czapjkę narobi, to go przepraszam, że przeze mnie nie trafił tam, gdzie chciał. Gdy pies zza płotu na mnie szczeka, to ja go przepraszam za stres, którego jestem mimowolnym sprawcą. Nie dobijaj mnie!

      Usuń
    2. myślę, że akurat ptaka nie musisz przepraszać, bo one zawsze trafiają tam gdzie chcą :) ...

      Usuń
    3. Sugerujesz, że to celowa forma wyrażania swego zdania przez ptaki? No cóż, samooceny mi to na pewno nie podniesie.

      Usuń
  4. Podobnie mial facet co po dlugim siedzeniu wyszedl z wiezienia a czekal na to I czekal - wyszedl na wolnosc I nie wiedzial co z soba zrobic :)
    I ja wspolczuje srubkom - zanim znalazly kogos z kim mogly sie "skrecic" ich zycie zostalo urwane. Pewnie ze to nieludzkie.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś, jeszcze na starym blogu, pisałem o Syzyfie, który wreszcie wtoczył swój kamień na samą górę. Po chwili radości przyszła refleksja, potem zwątpienie, potem strach. I w końcu sam go zepchnął...

      Usuń
  5. Spoko, gdy za kilkadziesiąt tysięcy lat Ziemię zdominuje cywilizacja śrubek i nakrętek, będą Cię w Świętych Księgach wspominać tak:
    Na początku był Chaos, z którego Wielki Nitager wyjął garść praśrubek, a wiedząc, że zguba niechybna je czeka, jeśli je Chaosowi zwróci, tchnął w nie żywe współczucie i rzekł: Schrońcie się w mej szufladzie, łączcie się w pary, szukajcie swych nakrętek i czyńcie "fik- fik". Tak się też stało, albowiem uratowane śrubki zawierzyły Zbawcy swemu. OTO SŁOWO (MOŻE)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I będą mi składały ofiary z towotu?
      Jednego jestem pewien - portretować będa mnie jako wielką, błyszczącą śrubę - taki Jasny Gwint!

      Usuń
  6. Z tym kluczem nasadowym to mogłaby być niezła historia. Coś jest w tym praniu mózgu, że człowiek wychodzi z pracy wtedy, gdy powinien i dziwnie się czuje z myślą, że nie tyra do nieprzytomności i jeszcze - olaboga! - ma czas dla siebie i rodziny. Ale zapewniam, że z tego da się wyleczyć, jestem na to żywym dowodem :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakie jest na to lekarstwo? Nie ukrywam, że przydałoby mi się...

      Usuń
  7. Witaj :)
    Mój Mąż pewnie znalazł by zastosowanie dla owej śrubki:) kupuje różne, zbiera wszystko, co się da i często na coś się przydają różne dziwne rzeczy.
    Oddać? skoro i tak na złom, a w gruncie rzeczy ciekawe, gdzie ją teraz wyrzucisz, wszak segregujemy śmieci i płacimy niemało za ich wywóz...
    Pozdrawiam na miły wieczór ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdzie jej nie wyrzucę - dla śrubki to ja potrafię znaleźć zastosowanie. Niejedno!

      Usuń
  8. Docenisz Waść te śrubki, jako żywcem już nie będzie do kogo gęby otworzyć...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy, pogadam sobie ze śrubkami? Czy zrezygnuję z dialogu i zajmę się gotowaniem zupy na śrubkach? ;)

      Usuń
  9. Odbierasz ludziom pracę i uzasadnienie ich istnienia. Przecież ile osób mogłoby się wykazać przy takim złomowaniu. Najpierw pan Józek, młodszy magazynier, wysłałby cię do pana Heńka, starszego magazyniera. Ten wypisałby kwit złomowania. Następnie kierownik zmiany musiałby podpisać. A potem pani Basia w centralnym magazynie też podpisałaby w odpowiedniej rubryce i odnotowała w zeszycie formacie A-4, że tego i tego dnia pod takim i takim numerem do złomowania przeznacza się takie i takie śrubki takiego i takiego rozmiaru oraz w takiej i takiej liczbie. No a potem księgowość. Trzeba je zdjąć z ewidencji, wykreślić ich numery boczne (bo znając skrupulatność księgowych, nadają każdej śrubie osobny numer ewidencyjny), wykreślić z ewidencji środków trwałych, rozliczyć, doliczyć, wyliczyć, zbilansować.

    Nitagerze, jak nic 40 roboczogodzin poszłoby na te pięć śrubek. A ty tak po prostu zakwestionowałeś sens istnienia całej księgowości i gospodarki magazynowej. Aż strach pomyśleć co będzie w razie inwentaryzacji :P Jeśli na pierwszej stronie Wyborczej pojawi się artykuł o aferze śrubkowej, już wiem, o kim on będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja pracuję w firmie prywatnej. Gdyby tam było coś takiego, już dawno firma by nie istniała.
      Złomowanie jest całkiem proste - wrzucam część do określonego pojemnika i zapominam o niej.
      A co potem się z nią dzieje - to już nie moja sprawa. :)

      Usuń