To było onegdaj, to było niedawno… Żyłem sobie spokojnie i dostatnio i spokojnie, aż z odrętwienia wyrwał mnie telefon od Pierworodnego.
- Czyścimy magazyny! – oznajmił podnieconym głosem.
Nie od razu załapałem, o co mu chodzi.
- To co, mam ci pomóc? – spytałem zdziwiony. – Czy zasponsorować jakąś szmatę i mopa?
Muszę tu nadmienić, że syn pracuje w sklepie z bronią. Tak, z bronią! Ale, uprzedzając przygotowane już zapewne wyrazy potępienia, nie jest to broń myśliwska, tylko taka prawomyślna, na ludzi, których to podobno jest już na ziemi za dużo. Ani jedno zwierzątko nie ucierpiało z powodu jego działalności.
Dobra, żartowałem. Z bronią, nie wymagającą pozwolenia. Czyli mają w asortymencie wszelkiego rodzaju wiatrówki, repliki broni na plastikowe kulki i broń czarnoprochową, która o dziwo, w Polsce nie wymaga zezwolenia. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeszcze pod koniec zeszłego wieku, nasi pradziadowie zabijali się nawzajem, przy użyciu tejże, w dodatku z niezwykłym zaangażowaniem i skutecznością, to raczej ten fakt nie uczy szacunku dla polskich przepisów prawa.
Pierworodny wydobył z siebie charakterystyczny i dobrze mi znany dźwięk, który można przetłumaczyć, w zależności od kontekstu rozmowy, albo jako „Kończy mi się cierpliwość!”, albo jako „Ależ mnie boli brzuch!”.
- Pozbywamy się zalegającego towaru i mamy duże obniżki na niektóre wiatrówki – oznajmił tonem, jakby zwracał się do debila. – Niektóre za pół ceny. Chcesz jakąś?
Cóż, zawsze lubiłem strzelać. Synowie mają to po mnie. Jeszcze w czasach szkolnych byłem członkiem drużyny strzeleckiej i brałem udział w zawodach sportowych. Kiedyś nawet udało mi się stanąć na podium, w konkurencji pistolet szybkostrzelny. Nie miałem wprawdzie broni w rękach od wielu lat, ale może to błąd? Dlaczego rezygnować z czegoś, co kiedyś sprawiało nam przyjemność? Nie ma nic złego w strzelaniu do tarczy, jeśli robi się to w sposób bezpieczny. Jedynie cena broni może okazać się zaporowa. Dotąd właśnie z tego powodu nawet o tym nie myślałem, ale skoro jest okazja?
- Na co ci to? – zaoponowała Koleżanka Małżonka. – Gdzie niby będziesz strzelał? Jeszcze kogoś postrzelisz i będzie nieszczęście!
- Może przetrzebię te gołębie, które tak cię straszą – burknąłem zły, że jednym słowem zdmuchnęła mi moje marzenie, które już zaczęło pojawiać się nad moją głową, w postaci na pół przezroczystego mirażu. – O co ci chodzi, to tylko wiatrówka! Postrzelam sobie dla zabawy do puszek, albo do tarczy.
Oczywiście, nie miałem zamiaru strzelać do ptaków. Nie umiałbym strzelić do gołębia, bo jak tylko popatrzę na ten jego głupi i bezmyślny dziób, robi mi się go żal. Biedne stworzenie, nic nie potrafi, poza wkurzaniem człowieka i produkowaniem nieprawdopodobnych ilości guana, prosto na maskę dopiero co umytego samochodu… Ale brzmiało to przekonująco. Na tyle, że Towarzyszka Życia stwierdziła „Rób co chcesz”, a ja, z pełną świadomością ryzyka, udałem że zrozumiałem ją dosłownie, a nie jak należało. Jak się obrazi, to trudno, będę miał za to więcej czasu na zabawę z bronią.
Teraz kolejna zagwozdka: jaką wybrać!
Zdecydowałem się na inny, bezkurkowy, mało znany model Springfield Echelon. Zasilany nabojem na CO2, strzelający stalowymi kulkami. Pierworodny dostarczył mi go osobiście, wraz z zapasem amunicji.
I nie powiem, przyjemnie było powrócić do dawnych wspomnień, zwłaszcza kiedy okazało się, że z ręką i okiem jeszcze nie tak źle. A na pewno lepiej niż z pistoletem, bo okrągłą kulką to można trafić najwyżej z kilku metrów – potem kulka sama z siebie skręca w losowym kierunku.
Długo jednak nie mogłem się nacieszyć nową zabawką, bo Koleżanka Małżonka stwierdziła autorytarnie, że robię za duży hałas, mam odłożyć to żelastwo i zabrać się za grządki.
- Bawisz się jak jakiś dzieciak, a tu robota czeka!
Ech kobiety… Dlaczego one tak bardzo nienawidzą tych chwil, gdy facet dobrze się bawi? Dlaczego nie potrafią zrozumieć najprostszej prawdy – że facet nigdy, ale to nigdy nie dorasta?
Co robić? Zamieniłem pistolet na dziabkę i grabie. I wiaderko na chwasty. Trochę poobijane, bo robiło za kulochwyt.
Poczekam na następną okazję.