Witam Państwa w kolejnym programie z cyklu „Zrób to sam”.
Dziś zajmiemy się gorącym tematem masek, jakie od pewnego czasu mamy obowiązek nosić. Ale nie o tym, jak ją zrobić – to już po wielokroć pokazali inni.
Osobiście bardzo wątpię w skuteczność tego typu środków, ale obowiązek to obowiązek. Nie każdego stać na pięciotysięczny mandat, zwłaszcza gdy dostaje połowę pensji. Zresztą, nie znam się na medycynie, więc nie mam predyspozycji do negowania stanowiska dyplomowanych lekarzy. Generalnie, uważam, że zaleceniom lekarzy należy się poddawać bez szemrania - ale gdzieś tam ta nutka przekory mi gra, zwłaszcza jeśli lekarz jest jednocześnie politykiem, w dodatku z ugrupowania, w którym nie wolno mu mieć własnego zdania.
Ale zawsze można taką maseczkę usprawnić.
Nie, nie chodzi mi o skuteczność! Szczerze mówiąc, w ogóle nie wydaje mi się, żeby taka maseczka kogokolwiek ochroniła przed naszymi wyziewami. Jeśli damy radę przez nią oddychać, to i wirus znajdzie drogę. W końcu, niektóre wirusy są tak małe, że potrafią przejść nawet przez gumę. Ale jej nieszczelność stwarza inną uciążliwość, o której wie każdy, kto na co dzień nosi okulary.
Sam nie noszę, ale mam oczy wrażliwe na światło. W pogodny dzień, jak w ostatnim tygodniu, nie dam rady wyjść na zewnątrz bez ciemnych okularów. Więc zakładam swoje polaroidy i już po drugim wydechu nic nie widzę, bo szkła zachodzą parą. Jadąc rowerem na ślepo, podejmuję spore ryzyko. Kto wie, czy nie większe niż poruszanie się bez maski. I dlatego właśnie postanowiłem swoją maskę wyposażyć w przystawkę typu SZOPEN.
SZOPEN (System Zapobiegania Osadzaniu Pary Emitowanej Nosem) jest konstrukcją niezwykle prostą. Składa się z odpowiednio wygiętego drutu, najlepiej ze stali nierdzewnej, ale można też użyć miedzianego, aluminiowego, albo nawet zwykłego stalowego, tylko wtedy koniecznie w otulinie, bo inaczej będzie rdzewiał. Drutu wokół dostatek. Można rozebrać jakąś maszynę elektryczną i obciąć kawałek uzwojenia, można nielubianemu sąsiadowi wyciągnąć ze ściany kawałek aluminiowego kabla – a, niech ma, przynajmniej nie będzie tak hałasował tym disco-polo – można też kupić formowane właśnie drzewko bonsai i zdjąć z niego drut, którym owinięta jest gałązka. Drzewka nie wyrzucać! Można przesłać do mnie…
Nie ulega jednak wątpliwości, że najlepszy jest drut ze stali nierdzewnej (niestety, trudno dostępny) albo aluminiowy. Można taką maseczkę wrzucić do pralki i nic się z nią nie stanie. Ten drugi możemy zdobyć, kupując kawałek kabla natynkowego. Nawet miedź może pokryć się nalotem – a wraz z nim nasza maseczka. Drut ze zwykłej stali jest w zasadzie jednorazowego użytku, ale na upartego, zwykłego spinacza biurowego też możemy użyć.
Drut wyginamy w sposób pokazany na zdjęciu.
I tak – to właśnie jest ważne, żeby zrobić to DOKŁADNIE tak jak na zdjęciu. I naprawdę, choć dziwnie to wygląda, radzę zastosować te pętelki na obu końcach. Jeśli drut jest miedziany, a przez to nieco giętki, to nawet proponuję zalutować te pętelki, aby się nie rozlazły. Inaczej poważnie ryzykujemy poharatanie nosa końcówką drutu – a to jest w pobliżu oczu, więc nie warto ryzykować. Drut bowiem ma przykrą właściwość – lubi się przekręcać, wyłazić, przebijać materiał – i zawsze robi to w nieodpowiednim momencie. Panie coś o tym wiedzą - fiszbiny w stanikach nie zawsze były plastikowe. A mój młodszy syn, kiedy był jeszcze bardzo mały, siedząc na kolanach Koleżanki Małżonki, zaczął nagle płakać - okazało się, że fiszbina wysunęła jej się ze stanika i skaleczyła go w plecy. Powierzchownie, ale takie mało dziecko ma skórę bardzo wrażliwą.
Te pętelki też pozwalają na skuteczniejsze unieruchomienie go – mamy za co go przyszyć i zyskujemy pewność, że nam się nie wysunie. Drut po prostu przyszywamy na okrętkę – niekoniecznie na całej długości, jeśli komuś się nie chce. Mnie się nie chciało. Można go też zaszyć między dwiema warstwami płótna - jeśli komuś się chce.
A potem zakładamy maskę i używając własnego nosa jak formy (dobrze podłożyć między maskę i nos zgiętą tekturkę, żeby sobie nie narobić siniaków - zwłaszcza przy stalowym drucie) dopasowujemy kształt drutu do naszej twarzy.
Zauważymy od razu, że maseczka lepiej przylega w górnej części. Ale prawdziwa radość czeka nas dopiero po nałożeniu okularów. Robimy kilka wdechów i wydechów – i nic się nie dzieje! Nadal widzimy ostro. A jeśli nie, poprawiamy drucik tak, aby lepiej przylegał do twarzy i próbujemy znowu – aż do skutku.
Nie powiem „miłego używania” – bo co w tym może być miłego. Ale przynajmniej niech Wam wyjdzie na zdrowie.
Oczywiście, jak zwykle, licencji udzielam za darmo - warunkiem jest jedynie Wasz uśmiech, po przeczytaniu tej notki.
A teraz, jak postanowiłem po wizycie u Dreamu, spróbuję znaleźć dziesięć jasnych stron używania maseczki. Jeśli komuś przyjdą do głowy następne, proszę Was o dodanie ich w komentarzach.
Uwaga, zaczynam!
1. Można wyjść na miasto nie ogolonym.
2. Panie mogą swoją ulubioną szminkę zaoszczędzić na lepsze czasy.
3. Pomaga rzucić palenie - bo każda dodatkowa czynność, w tym wypadku zdjęcie maseczki, powoduje, że człowiek zaczyna się zastanawiać. A gdy się zastanawia, może sobie przypomnieć, że przecież miał rzucić.
4. W moim przypadku - dopiero teraz w pełni zauważyłem, jak bardzo powabne mogą być brwi u Pań.
5. Można bardzo łatwo zdefiniować zapachy wiosny - wiosna pachnie świeżo wypranym płótnem i tym, co ostatnio zjedliśmy, lub naszą ulubioną pastą do zębów.
6. Chłopcy nie muszą wyciskać pryszczy.
7. A jak już bardzo chcą, to po spacerze w maseczce skóra jest tak upocona i rozgrzana, że te ostatnie o wiele łatwiej wychodzą.
8. Dobrze zaprojektowana maseczka nadaje naprawdę MHROCZNY wygląd - brakuje tylko pelerynki, ale kto nam zabroni ją włożyć?
9. Dopiero teraz widać, która z Pań naprawdę ma w sobie to "coś". Może powstanie kilka nowych, szczęśliwych związków? Albo któraś z nich wpadnie w oko jakiemuś łowcy talentów i będziemy mieli nową supermodelkę?
10. No i niektórzy z nas dopiero teraz mają jakieś szanse u Pań. Panowie, oczarujcie je własną osobowością! A potem, to już nawet to zakazane ryło nie będzie jej przeszkadzać.