Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 21 maja 2019

Legenda nie umiera nigdy

OSTRZEŻENIE!

     Strasznie długie, przeraźliwie nudne, nieznośnie nostalgiczne i na domiar złego niemal w całości poświęcone wyścigom samochodowym. Jeśli ktoś z Was, oglądając lub czytając dzisiejsze wiadomości, nie poczuł chociaż lekkiego ukłucia w sercu, niech sobie lepiej odpuści tę notkę.




     Legenda żyje tak długo. Dopóki żyje choć jeden człowiek, który ją pamięta. Dla mnie będzie żyła zawsze – aż moje „zawsze” się skończy wraz ze mną.

     Wczoraj odszedł do nas człowiek-legenda. Człowiek-tytan, człowiek, wydawałoby się, niezniszczalny i wieczny. Zmarł kierowca, o którym, słyszał każdy, nawet jeśli nigdy w życiu nie oglądał żadnego wyścigu i nawet nie wie za dobrze, do czego służy kierownica.

     Niki Lauda. Nazwisko, które stało się synonimem zwycięzcy, nie tylko z innymi kierowcami, ale przede wszystkim ze sobą samym.

     Moje dzieciństwo i młodość przypadły na czasy PRL. Coraz częściej spotykam się dziś z ludźmi, którzy jej nie pamiętają. Trochę im zazdroszczę, a jednocześnie współczuję. Zazdroszczę, bo oni jako dzieci i młodzież mieli już to wszystko, o czym my mogliśmy tylko marzyć. Współczuję – bo nie potrafią tego docenić. O czym marzył wtedy młody człowiek?  Najczęściej o tym, co widział przez szybę Pewexu. Kiedyś moja mama dostała od kogoś gruby na trzy palce katalog sklepu wysyłkowego z Niemiec Zachodnich. Ktoś może dziś spytać, po co? Przecież dla nas, po drugiej stronie muru, był on zupełnie bezużyteczny. Ale każdy, kto pamięta tamte czasy, doskonale wie, po co. To była nasza ulubiona lektura. Matka używała go bardziej praktycznie – odrysowywała różne sukienki i tworzyła  mustra, by je sobie potem uszyć, jeśli udało jej się zdobyć odpowiedni materiał. Ja, choć szyć nie umiałem, a ciuchy interesowały mnie dokładnie tak jak dziś – czyli wcale – mogłem przeglądać go godzinami, chłonąc oczami to wszystko, co znajdowało się na tych kolorowych zdjęciach. Bo tam ciuchy były tylko do połowy. Dalej ze zdjęć śmiały się do nas zabawki, sprzęt sportowy, elementy wystroju wnętrz, wyposażenia domów, AGD, czy biżuteria. Ta ostatnia też średnio mnie interesowała, ale na tych fotografiach wyglądała tak pięknie, że od razu budził się we mnie pirat, ukrywający skrzynię ze skarbami, w zapomnianej jaskini, na bezludnej wyspie. Gdybym miał wskazać książkę, która miała największy wpływ na mój charakter, z niejakim wstydem musiałbym dziś przyznać, że był nią właśnie ten katalog, który jak wyrzut sumienia, nie pozwalał mi zapomnieć, że gdzieś indziej istnieje inny świat. Kolorowy, pociągający, w którym istnieją więcej niż trzy rodzaje dropsów, a w sklepach nigdy nie ma przyjęcia towaru, za to tego ostatniego jest tam, o dziwo, w bród.

     Wszystkie te rzeczy miały wówczas na sobie niewidoczny, ale doskonale rozumiany przez wszystkich napis: NIE DLA CIEBIE! One nie należały do naszego siermiężnego świata, tylko do tamtego, znajdującego się gdzieś na dalekim, niedostępnym zachodzie.

     Kim był Niki Lauda, wiedział za to każdy chłopiec. Mógł nie wiedzieć, czym była Formuła 1, ale nazwisko Laudy znał każdy. Przy zabawie w wyścigi, zawsze trzeba było ustalić, najczęściej na pięści, kto będzie Laudą, a dopiero potem można było ustawiać zabawkowe samochodziki na piaszczystym torze, na którym co kawałek znajdował się odcisk podeszwy trampka. Formuła 1, całkowicie sprzeczna z jedynie słusznym, marksistowskim materializmem dialektycznym, była wówczas burżuazyjną rozrywką wyzyskiwaczy, bogacących się na ludzkiej krzywdzie i niewolniczej pracy ludu pracującego. Nie ma dla niej miejsca w Polsce Ludowej, ani w żadnym innym bratnim kraju socjalistycznym, w której lud jest szczęśliwy, żyje dostatnio w bezklasowym społeczeństwie, w ustroju sprawiedliwości społecznej i pęka z dumy na wieść o kolejnym przedterminowym wyrobieniu normy w wydobyciu węgla.

     Szczytem możliwości, moim i grupki moich przyjaciół, było obserwowanie nielicznych wyścigów Formuły 3 na torze „Poznań”. Dumnie wypinaliśmy pierś. Nie jesteśmy gorsi! U nas też odbywają się wyścigi bolidów i to aż w dwu klasach! Pierwszą była Formuła Polonia, w której mogły brać udział bolidy, skręcone z seryjnych części, produkowanych w Polsce. Ponieważ nasz przemysł motoryzacyjny nigdy nie był przesadnie przebojowy, wszystkie one miały takie same silniki FSO 125, o pojemności 1,3 litra. Były to przeważnie amatorskie konstrukcje, stworzone przez pasjonatów motoryzacji, najczęściej w zaciszu własnego garażu. Karoseria każdej wyścigówki wyglądała więc  zupełnie inaczej i łatwo można było ją odróżnić po sylwetce, a nie tylko po malowaniu. Patrząc na nie można było odnieść wrażenie, że prawa aerodynamiki bynajmniej nie są jednolite w całym kraju. Ten był długi, ten krótki, ten miał wielkie tylne skrzydło, ten malutkie, ten miał z przodu płat jak od Concorde’a a tamten przedniego skrzydła nie miał wcale. Najbardziej jednak charakterystycznym elementem takiej wyścigówki były koła. Stalowe, przykręcane czterema śrubami do osi, pochodzące prosto od Poloneza, bo te od Malucha były za małe, a innych w Polsce nie produkowano.

     Ale była jeszcze jedna klasa – Formuła Easter. Te bolidy osiągały nieznacznie wyższe prędkości, bowiem znacznie większy był w ich przypadku wybór komponentów. Do budowy bolidu można było użyć dowolnej seryjnej części, wyprodukowanej w państwach Bloku Wschodniego. Skutek był taki, że wszystkie one jeździły na silnikach od Łady 1300, a odróżnić od Polonii można je było po aluminiowych felgach, bo gdzieś tam, nie pamiętam już gdzie, takie właśnie produkowano – oczywiście, na eksport. Bo gdzieżby tam do robotniczego samochodu taki imperialistyczny zbytek.

     Odrzut z eksportu – pamiętacie to? Kolejne marzenie szarego człowieka w PRL. Nieważne, co to było, byle tylko stanowiło odrzut z eksportu. Niby hasło „Odrzut z eksportu” oznaczało wyrób, który kontrola jakości zachodniego kontrahenta odrzuciła jako niepełnowartościowy. A dla nas był on szczytem marzeń, bo tak nazywano wyrób, który w ogóle był zdolny dostąpić zaszczytu bycia selekcjonowanym przez dział jakości zachodniej firmy handlowej. To oznaczało, że jego jakość, w porównaniu do krajowej, jest o trzy nieba lepsza. Najczęściej były to produkty, których na rynku krajowym nikt nigdy nie widział. Na przykład odjazdowy radiomagnetofon o zarąbistych parametrach. Wprawdzie nadal ważył dwie tony i między innymi po tym można było go odróżnić od tych pewexowskich, ale za to jak wyglądał! To w Polsce produkuje się takie rzeczy? Dlaczego nie ma tego w sklepach, na kredyt dla młodych małżeństw? Albo wspaniale prezentujące się trampki – inne niż te, które mieli wszyscy koledzy ze szkoły. Tak właśnie kształtowały się wtedy prawa popytu – wystarczyło, żeby coś było inne, niż ten nudny, klepany masowo, od trzydziestu lat ten sam wzór. Podobno – jestem w stanie w to uwierzyć – gdy w fabryce foliowych płaszczów przeciwdeszczowych ktoś przez pomyłkę dodał żółtej farby, przez co płaszcze miały delikatnie żółtawy odcień, klientki potrafiły się pobić o taki egzemplarz, ewidentnie wybrakowany, ale za to inny.

     Wracając do wyścigów - relacji telewizyjnych w naszej patriotycznej i ideowo słusznej TVP nie było. Raz jeden, w jakąś niedzielę, wyemitowano specjalne wydanie magazynu motoryzacyjnego, w całości poświęcone wyścigom na „Torze Poznań”. Najpierw Maluchy, potem bolidy. Formuła 1 czasami, niezmiernie rzadko, pojawiała się w Dzienniku, w wiadomościach sportowych, w których pokazywano jakąś kilkusekundową migawkę i informowano, kto wygrał ostatni wyścig. Więcej można było o niej przeczytać w „Motorze”, który czasem poświęcał jej jakiś krótki artykuł. Generalnie, miała ona ten sam niewidoczny napis: NIE DLA CIEBIE!

     W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych los rzucił mnie na krótko do Niemiec. Tych dobrych, ideowo słusznych Niemiec – tych trabantowych, gdzie w sklepie można było kupić wyłącznie małe bułki, bo tak zdecydował kiedyś ukochany przywódca, Erich Honecker. Tam ze zdziwieniem odkryłem, że nasza propaganda jest niczym, w porównaniu do wschodnioniemieckiej. Wszechobecna cenzura i uważne pilnowanie, żeby zdrowy ideologicznie obywatel nie zaraził się zachodnim imperializmem. Ale prawa fizyki są nieubłagane nawet dla aparatu partyjnego. Fale elektromagnetyczne za nic nie chciały się podporządkować kontroli granicznej i nie dało się ich zatrzymać na granicy naszego jedynie słusznego obozu. Telewizory w Niemieckiej Republice Trabantowej bez trudu odbierały niektóre zachodnie stacje, jak ARD, czy ZDF. Jedynie kolory systemu PAL zostały zatrzymane, z uwagi na niekompatybilność ze wschodnim SECAM, ale od czego wyobraźnia? Rzadko który z nas miał w ogóle kolorowy telewizor, więc wyobraźnie  mieliśmy wyćwiczoną. A fale radiowe nieubłaganie przynosiły ze sobą zachodnią zgniliznę, konsumpcjonizm, imperializm, cynizm, nihilizm, sarkazm i orgazm. I jeszcze obrzydliwe relacje pseudo sportowej rozrywki dla kapitalistów, jaką były wyścigi Formuły 1. Wtedy ujrzałem je po raz pierwszy.

     Pamiętam ten wyścig jak dziś. Za późno włączyłem telewizor, więc widziałem samą końcówkę. Środek stawki jechał stabilnie, ale na czele bez przerwy trwała walka o zwycięstwo. Biało-czerwony McLaren Nikiego Laudy i czerwone Ferrari Michele Alboreto do ostatniego metra walczyły o pierwsze miejsce. Połknęło mnie to w jednej chwili. Ściskałem kciuki, ze wszystkich sił kibicując Laudzie, bo było to jedyne nazwisko jakie znałem. Niestety, wyścig wygrał Alboreto.

     Pierwszy raz w Telewizji Polskiej pokazano to widowisko rok, albo dwa lata później. Byłem wtedy chory i leżałem w łóżku, naprzeciw telewizora. Relacjonowano Grand Prix Monaco, a transmisję prowadził entuzjasta motoryzacji, Włodzimierz Zientarski. Tym razem w kolorze, cały wyścig, razem z przedstartową ceremonią, przebitkami z boksów i na kocu dekoracja zwycięzców. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem nazwiska najszybszych kierowców: Alain Prost, Nelson Piquet, Nigel Mansell, Ayrton Senna, Andrea de Cesaris, czy Thierry Boutsen. Był to zarazem pierwszy sezon bez Nikiego Laudy. Wyścig wygrał Alain Prost, jego niedawny kolega z zespołu McLarena, a zarazem najgroźniejszy rywal do ostatniego mistrzowskiego tytułu. Lauda zwyciężył różnicą zaledwie jednego punktu.

     Wyścigi Formuły 1 śledzę do dziś. Tak mi zostało. Jest to jedyna dyscyplina sportowa, która potrafi mnie wciągnąć. Zwłaszcza, że stała się również pasją mojego młodszego syna i relacje oglądamy razem, co bardzo nas do siebie zbliża. W tę niedzielę znów odbędzie się wyścig na ulicznym torze Monaco – jak wtedy. Znów pewnie realizator pokaże kilka przebitek z jakiegoś garażu. Będzie tam na pewno Alain Prost. Ale nie będzie już Nikiego Laudy.

     A jednak jestem gotów się założyć, że każdy uczestnik tego Grand Prix będzie czuł jego obecność.

16 komentarzy:

  1. Słyszałam rano tę wiadomość w radio. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie poinformowała Koleżanka Małżonka, jeszcze zanim na dobre wstałem z łóżka.

      Usuń
  2. Nie ma już Nikiego Laudy i nie ma szlachty z Laudy. Nie ma nawet PRL-u, ale pozostała mentalność.

    OdpowiedzUsuń
  3. mieliśmy kiedyś sąsiada pracującego w Kasprzaku, więc sprzęt w domu był zawsze prima, jak na polskie warunki, po prostu odkupywało się od niego, jako że on miał te "odrzuty" w ramach prawa pierwokupu, czy też deputatu w naturze /tych detali akurat nie znałem/... tylko doprecyzuję, że kontrola jakości miała miejsce także już na miejscu, w zakładzie, wystarczyło zarysowanie jakieś na obudowie, czy jakaś krzywa okleina, by wyrób zakwalifikować jako "odrzut"...
    ...
    a co do wyścigów, to choć mnie ten sport nie interesuje, to nazwisko jest mi znane i fajnie, że przypomniałeś tą postać...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontrola jakości klienta zazwyczaj odbywa się w miejscu produkcji. Zwykle też dokonywana jest przez pracowników producenta, tylko według procedur, narzuconych przez klienta. Tak jest dużo taniej, a producentowi, który się naszukał i ubłagał klienta na kontrakt, też zależy na tym, żeby nie puszczać braków, bo w kolejce czeka następnych 10 producentów. Ten system stosuje się do dziś.

      Usuń
  4. Kim był Niki Lauda na mojej dzielni wiedziała też każda dziewczynka. Miałyśmy takie metalowe wyścigówki, zwykle podebrane starszym braciom, i każda chciała być Niki Laudą. Ekhhh, żal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczynka wiedziała, a chłopiec BYŁ Laudą, gdy tylko wziął do ręki swoją resorówkę.

      Usuń
  5. Nitagerze drogi!
    Któż nie znał z naszego pokolenia Niki Laudy.
    Często o nim było głośno w mediach.
    Ludzie wciąż odchodzą, Ci znani i mniej, pozostają zawsze: smutek i pamięć.
    Pozdrawiam majowo, kolorowo:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam pełna podziwu i niedowierzania gdy Niki Lauda palił się na torze, widziałam to na kronice filmowej. Ta wiadomość lotem błyskawicy obleciała chyba cały kontynent. Miał nadzwyczaj silny organizm, że to wszystko przeżył. I bardzo przeżyłam śmierć Senny, potem wypadek Kubicy. Prawdę mówiąc w pewnym momencie straciłam serce do Formuły I- równie dobrze mogłyby się ścigać samochody bez kierowców- to naprawdę wielce niebezpieczna zabawa. I tak wielce egoistycznie wtedy pomyślałam- jak to dobrze, że mam córkę, a nie syna, przynajmniej nie będzie nigdy kierowcą formuły I. Niki Lauda przeszedł do historii formuły I i pozostanie w pamięci miłośników tej dyscypliny, nawet gdy Ciebie i mnie już nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja samego wypadku nie widziałem. Zobaczyłem go dopiero po latach. Pamiętam za to wybór najlepszego sportowca, zorganizowany kiedyś przez TVP, gdy dziennikarze sportowi z wielu krajów typowali po 5 nazwisk, z przeróżnych dyscyplin. I pamiętam, że Lauda był w ścisłej czołówce.

      Usuń
  7. Laude i wszystko inne o czym wspomniales doskonale pamietam.
    Byl nie tylko fantastycznym kierowcom ale rowniez czlowiekiem o silnym charakterze.
    Jakis czas temu ogladalam film o jego zyciu, rywalizacjach i wypadku, jednym slowem biografie , ktory bardzo mi zblizyl jego osobe.
    Zebys wiedzial iz dawniej jakos te postacie byly bardziej wyrazne, mocniejsze, byly indywidualnosciami - obecne sa jakby kopia poprzednika.
    Mnie tez zal ze obecne i nastepne pokolenia nie beda znac dawnego, mniej skomplikowanego swiata, ktory byl bardziej przyjazny dla ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po prostu mediów było mniej i nie mogły one dotrzeć wszędzie. Docierały tylko tam, gdzie działo się coś naprawdę ciekawego i ważnego.

      Usuń
  8. Pamiętam, jak w przedszkolu będąc, zastanawiałem się, kogo to udaje kolega, który na przemian warczał i wykrzykiwał "Niki Lauda". Z niewiadomych powodów uznałem, że to "Miki Lauda", tak jak Myszka, czy też Myszek. I to by było na tyle mojego pasjonowania się Formułą 1. Pamiętam jeszcze, że był kimś naprawdę ważnym, nawet w Polsce z lat PRL, bo rzeczywiście jego nazwisko słyszałem potem wielokrotnie, także wtedy, gdy już wiedziałem, że to Niki, a nie Miki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy musi się tym interesować. Ale każdy o nim słyszał. Wzruszyła mnie oprawa wczorajszego wyścigu w Monaco. Wszyscy w czerwonych czapeczkach z napisem Niki Lauda. I co chwile jakiś banner z napisem "Thanks, Niki", albo "We miss you, Niki".

      Usuń