Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 8 marca 2016

Panoramix

     Każdy, kto czyta ten blog od dłuższego czasu, doskonale wie, że jednym z moich hobby jest sporządzanie nalewek. Zamiłowanie to daje mi wiele radości, aczkolwiek zwykle krótkotrwałej, a nawet – zdarza się – zamienia się ona w cierpienie, zwłaszcza na drugi dzień, po rozlaniu napoju do butelek. No bo co zrobić z bełtami z dna? Przecież nie wyleję!

     Jak każdy alchemik, mam swojego zaprzyjaźnionego mistrza. Nazwijmy go Exgrubas*. Otóż, rzeczony Exgrubas również trudni się sporządzaniem nalewek, tyle że w znacznie większych ilościach i nieporównanie bogatszym asortymencie. Raz na jakiś czas, zwykle na przełomie wiosny i lata, spotykamy się na tzw. „dopijkach”, wzorowanych na starosłowiańskich dożynkach. Wtedy to właśnie rozlane zostały ostatnie zeszłoroczne nalewki, a my możemy zająć się degustacją tych sprzed dwóch lat. Kieliszeczki do nalewek są mikroskopijne, ale i tak polihumorek jest. Bo gdy do degustacji czeka kilkanaście różnych likworów, zarówno słodkich, jak i wytrawnych, zarówno korzennych, jak i owocowych, a nawet deserowych, nie da się utrzymać stanu płynnej mowy. A w międzyczasie posiłek. Sobotni posiłek bez wina to grzech ciężki. A po posiłku trzeba sprawdzić, jak pełny żołądek wpłynął na smak nalewek – i cała celebracja rozpoczyna się od początku.

     Exgrubas podzielił się ze mną kilkoma recepturami. Nalewki wyszły znakomite! Ja z nim też – ale tylko trzema, bo tylko tych trzech nie znał. Innymi słowy, w stosunku do niego wciąż mam spore kompleksy, które pewnego dnia postanowiłem zwalczyć.

     Pytanie, jak. W ilości mu nie dorównam. On ma dom, ma gdzie ustawiać swoje słoje**, ma gdzie magazynować, ma gdzie ustawiać swoje filtrujące maszynerie***. Jest przy tym człowiekiem zamożnym - stać go na zakup większej ilości poluhumorku etylowego. Jedyną moją szansą było stworzenie nalewki, jaka jemu nie przyszłaby nawet do głowy, a przy tym tak szlachetnej, żeby nawet kompletny dyletant stwierdził: „O, to coś to dobre jest. Można jeszcze?”. Była to jedyna szansa, aby Exgrubas z szacunkiem skłonił przede mną głowę. A ja porwałbym go wtedy z kolan, ze słowami: „Mistrzu, zali ty klękasz przede mną? Toż mnie trzeba pod ziemię się zapaść!”. To poskutkowałoby długim, męskim uściskiem, ślubowaniem wiecznej przyjaźni, braterstwem krwi i jeszcze jedną kolejką nalewek. Innymi słowy – warto!

     Wiele bezsennych nocy przetrawiłem na rozmyślaniach, jakąż to nalewką powalić Mistrza na kolana.  Niepotrzebnie, bowiem Pomysł i tak pofatygował się do mnie dopiero koło południa.

     Oszczędzę Czytelnikom okoliczności, w jakich ów Pomysł wpakował mi się pod czerep – były zbyt prozaiczne jak na słowo pisane. Dość, że natchnienie przyszło. Sam nie wiem, skąd****…

     Goldwasser to słynna, gdańska wódka, produkowana tam od XVI wieku. Swoją nazwę zawdzięcza pływającym w niej cienkim płatkom złota, nadającym jej niesamowity wygląd i prestiż. Ma niepowtarzalny smak, niepodobny do niczego innego. Niestety, jest to niezwykle trudny do wykonania likwor, bowiem do jego uzyskania potrzeba kilkudziesięciu składników i to nie licząc samego złota, z którego ostatecznie postanowiłem zrezygnować, bowiem nie chciałem sprawiać przykrości Koleżance Małżonce. W końcu, jedyne złoto, jakie posiadam, to obrączka na moim palcu…

     Moją pierwszą czynnością był remanent w szafkach z ziołami i przyprawami. Sporo składników znalazłem u siebie w domu, a to dzięki temu, że Koleżanka Małżonka lubuje się w różnego rodzaju ziołowych przyprawach. Niemniej wciąż jeszcze kilkunastu mi brakowało.

     Jest w moim mieście sklep szczególny. Szczególny dlatego, że jako JEDYNY ze wszystkich sklepów, od niepamiętnych czasów tkwi wciąż w tym samym miejscu. Rynek i przylegające do niego ulice to ścisłe centrum, a więc kąsek dla sklepikarzy łakomy. Po transformacji ’89 sklepy zaczęły wędrować z jednego końca miasta na drugi. Wiele z nich zlikwidowano. Na ich miejscu powstały nowe. Sklepy pojawiały się i znikały. Był czas butików, był czas jubilerów, był czas sklepów spożywczych, teraz nastał czas knajp – a ten jeden jedyny wciąż trwa. Tak jak powstał krótko po zakończeniu hitlerowskiej okupacji, tak tkwi w tym samym miejscu do dziś. A zwie się Herbapol.

     Wszedłem do niego pewnym krokiem, jak człowiek, który dobrze wie, czego chce. Właściciela znałem, bowiem trudno nie znać kogoś, kto chyba ze trzydzieści lat wciąż sprzedaje w tym samym sklepie. Po przywitaniu wyciągnąłem długą listę i wyczytałem pierwszą nie skreśloną pozycję.

     Sklep jest znakomicie zaopatrzony. Jeszcze się nie zdarzyło – a kupuję tam dość często – żeby czegoś nie mieli. Pierwsze trzy pozycje wylądowały na sklepowej ladzie.

     - Co pan tam jeszcze ma? – spytał sprzedawca z uśmiechem, widząc, że szykują się większe zakupy.

     - Korzeń dziewięćsiłu – odparłem, przeczytawszy z listy.

     I tu przytrafiła się historyczna sytuacja – po raz pierwszy sklep nie posiadał jakiegoś ziela!

     - Skończył się – odparł z przepraszającym gestem. - Będzie w przyszłym tygodniu.

     No cóż, zdarza się. Jedziemy dalej.

     - Korzeń jałowca!

     Sprzedawca wybałuszył oczy.

     - Co takiego? Chyba owoc jałowca.

     Zerknąłem na listę.

     - Nie, ja tu mam „korzeń jałowca” – odparłem pewnym głosem.

     Pokręcił głową z niedowierzaniem.

     - No, ale jak pan sobie wyobraża go zdobyć? – spytał. – Mamy wykopać drzewo i nastrugać wiórków?

     Oups… Miało to sens – nie pomyślałem o tym, że jałowiec to przecież spory krzew, a bywa, że przyjmuje formę drzewiastą. Poczułem, że głowa chowa mi się między ramionami. Głos nieco stracił na pewności.

     - No… - odparłem niepewnie. - To może się ten ktoś pomylił… Może rzeczywiście chodzi o owoc.

     Paczuszka wylądowała na ladzie

     - Korzeń fiołka!

     Znów wielkie oczy.

     - Od sześćdziesięciu lat istnieje ten sklep – odparł sprzedawca. – I od sześćdziesięciu lat nikt tu nie widział korzenia fiołka. Tego w ogóle nie ma w sprzedaży. I nigdy nie było. W zielarstwie używa się pędu. Co za Panoramix dał panu tę recepturę?

     No cóż, zaryzykuję z pędem…

     - Co tam dalej pan ma?

     - Dalej to aż boję się czytać – przyznałem nieśmiało. – Korzeń goryczki żółtej…

     Był!

     - Koper włoski!

     Wylądował na ladzie.

     - Dyptam – przeliterowałem, nie mając pojęcia co to jest.

     Sprzedawca pokręcił głową.

     - To bardzo rzadko używane ziele – oznajmił. – W ogóle bardzo rzadkie. Pod ochroną! Sprawdzę, ale chyba na pewno nie mam. Mogę jednak sprowadzić.

     Okazało się, że jest w Polsce uprawiany, więc można go mimo wszystko zdobyć. Przystałem na to.

     - Ale uprzedzam, że to nie jest tania rzecz!

     Chwała wymaga ofiar, więc odważnie wzruszyłem ramionami.

     Ostatniego składnika też nie miał – korzenia driakwi. Cóż, poszukam gdzie indziej.

     Na razie brakuje mi tylko trzech składników. Tylko trzy zioła! To tylko dzieli mnie od laurowego wieńca, włożonego na skroń. Jestem pewien, że skoro zacząłem, to je zdobędę. A wtedy, Mistrzu, drżyj!


___________
     * Jak nikt zasługuje na to przezwisko. Niegdyś ponad stukilogramowy spaślak, od kilkunastu już lat, dzięki silnej woli i zdrowej diecie, trzyma wagę, o jakiej ja mogę tylko pomarzyć.

     **Słoikami raczej tego nazwać nie można. Już prędzej "szklanymi beczkami".

     ***Cała trudność filtrowania polega na tym, że odbywa się to w tempie kilku kropel na minutę. W moim ciasnym Nowym Miejscu nie ma szans, aby rozłożyć coś takiego na dłużej niż godzina, bo „zaraz kuchnia będzie potrzebna!”.

     ****No dobrze, wiem, ale nie powiem!

29 komentarzy:

  1. Korzeń fiołka był kiedyś używany w charakterze gryzaka dla niemowlaków w czasie ząbkowania. I to nie tak dawno, przed II wojną światową. To czego nie możesz znalezć w sklepie wrzuć w Google- wiele internetowych sklepów z produktami typu bio i różnymi suplementami dietetycznymi handluje również przeróżnymi ziołami niemal ze wszystkich stron świata.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że trochę zgłupiałem, bowiem w necie wyszukałem informację, że korzeń fiołka to zwyczajowa nazwa kłącza irysa... Teraz to już naprawdę nie wiem, czego tam dodać.

      Usuń
    2. "Pies, czyli kot"- taki tytuł nosiły kiedyś felietony Tyma we Wprost, na długo przed tym, nim ten tygodnik zmieniono w szmatławiec. Uwielbiam takie smaczki w potocznej polszczyźnie. Moim ulubionym przykładem jest słowo "zapewne" używane zwyczajowo, gdy ktoś nie ma pojęcia jaka jest prawda (częste w użyciu duchownych i polityków). Na Lubelszczyźnie zaś ludzie słabiej wykształceni używają słowa "wpływowy", ale nie mają na myśli osoby mającej duże wpływy na innych, lecz osobę łatwo poddającą się wpływom. Nie mówiąc już o słowie "patriota", które obecnie w języku potocznym oznacza osobę, która gówno zrobiła dla Ojczyzny, ale za to głośno ryczy, że jest patriotą. Wielki zaś patriota jest wtedy, gdy ryczy nie tylko on, ale ma dookoła siebie stado ryczących to samo. Język potoczny płata figle, wielka jest siła mózgu, który nie znosząc poczucia niewiedzy, pustkę zastępuje konfabulacją.

      Usuń
    3. ta dwuznaczność słowa "wpływowy" funkcjonuje także w Wawie i na Mazowszu... ciekawy przykład homonimu o przeciwstawnych znaczeniach...
      mnie najbardziej śmieszą obecni "niepokorni" i "niezależni" /są takie stronki w necie/, którzy "kaszlą równo" te same frazy, jakby ich "nagrano"(*) zbiorowo na jednym kursie partyjnym...
      /(*) chodzi o "nagranie" opisywane przez Niziurskiego w książce "Siódme wtajemniczenie"/...

      Usuń
  2. właśnie dowiedziałem się, że /cytuję/...
    "Chryzoterapia (leczenie złotem) zapobiega i przeciwdziała reumatoidalnemu zapaleniu stawów, które uszkadza chrząstki i inne tkanki"...
    to zdanie raczej jest bez znaczenia, ale dalej robi się ciekawiej...
    "Złoto poprawia pamięć i koncentrację, zwiększa szybkość reakcji układu nerwowego na bodźce. Przy leczeniu różnego rodzaju chorób i zaburzeń umysłu, złoto ma moc zmniejszania napięcia i stresów. Dodaje otuchy, wiary we własne możliwości. Pomaga pozbyć się własnej złości i innych negatywnych emocji.
    W badaniach klinicznych stwierdzono, że złoto bez skutków ubocznych likwiduje depresję, zmniejsza fobie i wytwarza nastrój dobrego samopoczucia. Jest polecane jako środek wspomagający w leczeniu różnych chorób psychicznych, gdyż pozwala zdystansować się do własnego umysłu.
    Przyjmując złoto, łatwiej wygramy walkę z nałogami i uzależnieniami. Dzięki odpowiedniej częstotliwości elektromagnetycznej złoto podnosi wibrację naturalnej energii w ciele, co dodaje nam optymizmu, radości i chęci do życia"...
    gdzieś to wydłubałem z neta... wychodzi na to, że to złoto nie jest w goldwasserze bez powodu... jest tam profilaktycznie, osłonowo, jako czynnik równoważący skutki nadużywania owego napoju w dłuższym dystansie...
    czyli puenta jest taka, że podczas sesji nie osuszamy butelek do dna, tylko coś tam trochę w każdej zostawiamy... i będzie okay... dodatkowy zysk jest taki, że po kilku sesjach uzbiera nam się z niczego na sesję dodatkową...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. biorąc pod uwagę, jak wielkie zastosowanie w leczeniu chorób umysłu ma złoto, chętnie jakieś przyjmę, może być w postaci pierścionka... :))))))))

      Usuń
    2. - kochanie, czy chcesz drinka?...
      - owszem, najchętniej goldwasser... taki nieoszukany, ze złotem... dużą lufę... najchętniej cały garnek... przecedź mi tylko przez filtr do kawy...
      - voila la...
      - co robisz, idioto!... daj mi ten filtr, nie wyrzucaj... resztę możesz wylać, albo zalać nią złoto do następnego drinka... albo nie... daj mi je od razu... po co marnować filtr?...

      Usuń
    3. Pytanie tylko - jak strawić złoto? Jak sprawić, żeby dostało się do krwi? Obawiam się, że całe to złoto, niestety, trafia do klozetu.

      Usuń
    4. takie pozłacane od środka jelita muszą się nieźle błyszczeć :)...

      Usuń
    5. kto mówił o trawieniu??????..... :)))))))

      Usuń
    6. @Frytka...
      w sumie, słuszna uwaga... przypomnę:
      "złoto bez skutków ubocznych likwiduje depresję, zmniejsza fobie i wytwarza nastrój dobrego samopoczucia"...
      powyższe efekty można uzyskać przez sam fakt posiadania złota...
      o przedawkowaniu chyba nie ma sensu mówić, bo mało komu ono grozi, nawet tym nielicznym, którzy doczekają się obiecanego "500-plus", bo ileż złota za to można kupić? :)...

      Usuń
  3. Dopytać sobie pozwolę przez cóż Jegomość filtrujesz ? Bom ja ostatniemi czasy od gazy odstąpił na rzecz fitrów kawowych papierzanych w lejek wkładanych... I ciekawą rzecz żem przyobserwował, że jako ów filtr w lejku leży i całością do ścianek przylega, to rzecz wolniej idzie wielekroć, niźli gdy tego filtra cokolwiek uniosę i w ręku trzymam. A że przy różanej osobliwie, a już przy czekoladowej to poza dyskursem nawet, owo filtrowanie tak kaducznie trwa długo, że człeka ręce świerzbią czeguś z tej irytacyi roztrzaskać, to każdego żem się konceptu był chwycić gotowym, byle rzeczy przyspieszyć cokolwiek. Ano i póki co żem konstrukcyi poczynił naprędce, najwięcej na statywie fotograficznem i klamerkach opartej, która mi tego filtra nie w lejku, a nad lejkiem trzyma. Teraz rozmyślam nad jaką podstawką nakręcaną, coby na dwie strony trzymać mogło, iżbym do dwóch butelek naraz miał filtrować, ale cóż ja będę inżynierowi swoich prowizorek opowiadał... Waść z pewnością co wielekroć sprytniejszego i skuteczniejszego obmyślisz...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fizyka /i w sumie logika/... gdy filtr leży w lejku wszystko idzie dołem, a gdy się uniesie, ciecz przecieka /również rzecz jasna filtrując się/ także bokiem i ścieka po zewnętrznej stronie filtra...

      Usuń
    2. Filtrowanie to temat-rzeka. Filtr do kawy zapycha się bardzo szybko i jako taki w ogóle się nie nadaje do nalewek, zwłaszcza owocowych, o dużej zawartości pektyn. Ja to robię tak, że używam durszlaka, wyłożonego płótnem - dzięki temu filtrowanie zachodzi całą powierzchnią i odbywa się znacznie szybciej. Poza tym, płótno trzeba za każdym razem opłukać, bo też się zapycha. Nie jest to jednak filtrowanie idealne - wchodzi bełt i wychodzi bełt - ale dzięki niemu nalewka potem klaruje znacznie szybciej.
      Natomiast filtrowanie dokładne trwa kilka dni i powinno się odbywać w systemie zamkniętym. Na górze butla, zatkana korkiem z rurką fermentacyjną, ale w korku dwa otwory - drugim wychodzi wężyk. Wężyk wpada do filtra - zamkniętego naczynia, wypełnionego gazą i watą, z którego z kolei odchodzi inny wężyk, do butli poniżej - identycznej, jak ta górna. To się sączy bardzo powoli, kropla po kropli, ale końcowa nalewka jest klarowna.
      Tylko ja nie mam gdzie tego ustrojstwa ustawić...

      Usuń
    3. tak, durszlak z płótnem... przypomina mi się, że tego patentu używali moi pacjenci z dawnych lat przy wyrobie "kompotu"... wywar z makówek /wstępny półprodukt/ cedzili taką właśnie metodą... wychodziło mętne, ale na tym etapie to wystarczało...
      za to już na sam koniec, gdy powstawał produkt finałowy, aby uzyskać zadowalającą klarowność, używali bardzo dużej strzykawki i tłoczyli płyn przez warstwę waty...
      ...
      w sumie pomysł do zaadaptowania, tyle że przy nalewce mamy do czynienia z większą ilością płynu... potrzeba by naprawdę wielkiej /"końskiej"/ strzykawy i niejeden raz zmieniać zapchany filtr... poza tym samo się nie zrobi, trzeba ręcami tłoczyć...

      Usuń
  4. czytając Twoją listę pomyślałam, że jakby do niej dodać jeszcze pól litra krwi z czarnego koguta zabitego o północy na rozstaju dróg i sześć nóg pająka, to niezły wywar mógłbyś uwarzyć, który nie wiadomo jakie magiczne zdolnosci mógłby wywołać po spożyciu... :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie znasz na alchemii! Nogi pająka do niczego się nie nadają - używa się nóg kraba błotnego! Przynajmniej w Skyrim...

      Usuń
    2. no sorry, ja zwykła wiedźma jestem, a nie alchemik :)))))

      Usuń
  5. To może ten Twój Mistrz czyli Exgrubas podpowie co zrobić z nalewką z dyni zaprawioną goździkami. Zupełnie mi nie podchodzi a żal wylać jak te Twoje męty. Syn kiedyś popełnił i porzucił.
    Swoją drogą ja też zużywam wszystkie zmętnienia a owoce z ratafii pakuję do słoików i wekuję. Po tym i deser może być zabawny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spytam, ale skoro ona i tak już jest na straty, to ja przerobiłbym ją na zupełnie ziołową i dodał jeszcze trochę innych korzeni. Coś w rodzaju Benedyktynki, albo Beherovki...

      Usuń
    2. To jest pomysł.Dziękuję

      Usuń
  6. Goldwasser, popraw literóweczkę Nitagerze - to faktycznie zacny trunek, podziwiam zdolności, że chcesz go sam sporządzić, mój tata, a właściwie moi rodzice robili wina w domu. Dlatego zawsze stały u nich słoje, w tym jeden wielki w kuchni. Moja mama była osobą bardzo tolerancyjną, ja bym tego u siebie w kuchni nie zniosła. A gdzie Ty swoje słoje ustawiasz, jeśli mogę zapytać, bo w ciasnym mieszkaniu to naprawdę największy logistyczny problem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiłem - dzięki. No cóż, mam w Nowym Miejscu kawałeczek posadzki pod taboretem - tam umieszczam wszystkie słoje. Mieszczą się trzy-cztery. Nalewki to sezonowe produkty, więc jak jeden rozleję, nastawiam drugi w tym samym słoju.

      Usuń
  7. pięć kropel rosy,
    wąsy chrabąszcza,
    plus odwłok osy
    brzęczącej w gąszczach,

    język chomika,
    sadło modliszki,
    ryjek od dzika,
    śledziowe kiszki

    szaleju garstka
    i szczurzy ogon:
    wszystko to utrzeć,
    wrzucić w samogon,

    zmówić w panice
    smętną modlitwę,
    znaleźć dziewicę
    i dać jej brzytwę,

    by ogoliła
    orangutana
    sierść zaś wrzuciła
    prosto do dzbana

    i destylatem
    co jest z ziemniaka
    oblała latem
    piszczel praptaka

    zmieszała wszystko
    na łysej górze,
    tam gdzie mrowisko
    i gówno duże,

    niechaj to zleje
    wszystko w butelki,
    niech kur zapieje
    (O, jeżu wielki!)

    exgrubas niechaj
    tego skosztuje
    żyd go mordechaj
    niech przypilnuje

    do dna wypije
    kunszt twój pochwali,
    jak nie pochwali,
    znowu mu nalej;

    przy tym goldwasser
    to sikacz ledwi (*)
    ruszaj po sławę
    i trunek przedni!

    (*)"ledwie" się nie rymowało, więc co miałem zrobić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zajebioza...
      "O JERZU WIELKI" wymiata...
      pozdrawiać :)...

      Usuń
    2. Staram się w ten czas wielkiej smuty czymś ją weselszym wypełnić :-)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  8. Ale naszej "siekiery" zrobić nie umiesz. A to tylko 4-5 składników, po którym to specjale lot w Kosmos wydaje się niewinnym spacerkiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jako to bezbożnik ateuszowi zwyczajnie: Świąt życzę Zdrowych i Pogodnych:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  10. it, czy Ty jesteś pewien, że to będzie można wypić i.. jakby to ująć... przeżyć? :D :D :D

    OdpowiedzUsuń