Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


piątek, 17 lipca 2015

Co się ze mną działo - cz.III

     Sobotę znów spędziłem bardzo pracowicie. Najpierw w ruch poszła nieśmiertelna miarka („Gdzie ona, franca jedna, się podziała!?”). Potem próby dostania się do szuflady z ołówkami i linijkami. Nie jest to wcale łatwe, gdy szafy zwrócone frontem do ściany. W końcu dałem za wygraną. Zamiast ołówka użyłem długopisu, a linijkę zastąpiłem kawałkiem prostej listewki (a mówiłem, żeby nie wyrzucać – jeszcze się przyda!). Nadstawka została obalona na bok, a ja zacząłem ozdabiać ją cienką linią, wzdłuż której należało ciąć. Po krótkim namyśle przesunąłem ją o kilka milimetrów w dół, żeby mieć mały naddatek „w razie gdyby co do czego”.
     
    Nie dorobiłem się jeszcze przecinarki. Mam tylko wyrzynarkę, która niezbyt nadaje się do prostych cięć, ale tu nie było tego wiele. Stare, stępione brzeszczoty wrzuciłem z pogardą do skrzynki, wyciągając opakowanie nowych. Wybrałem jeden.
     
     Kilka milimetrów cięcia i TRACH – brzeszczot z hukiem opuścił swoje miejsce!
     
     Co jest? Może za słabo dokręciłem? Kluczyk do ręki i tym razem zacisnąłem go naprawdę mocno.
     
     Drugie podejście. Z identycznym skutkiem.
     
     Do dupy te nowe brzeszczoty!
     
     - Czego się drzesz? – obsobaczyła mnie Koleżanka Małżonka. – Musisz robić przedstawienie na całe osiedle?
     
     Uspokoiwszy się nieco, ukłoniłem się grzecznie zgromadzonej przy oknach naprzeciwległego bloku publiczności. A potem klęknąłem nad starymi brzeszczotami i zacząłem się kajać.
     
     - Moja wina, moja wina, moja wina, jak stodoła! Błagam o wybaczenie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Skusiły mnie nic nie warte, błyszczące brzeszczoty, a ja w swej głupocie pogardziłem szlachetną stalą mych starych, wiernych narzędzi…
     
     Trochę trwało, zanim udało mi się je udobruchać. To stare, dobre i mądre narzędzia. Niby takie tępe, a nie dadzą się nabrać na czcze obiecanki, ładny uśmiech i ukrycie Macierewicza w sejfie. Udało mi się tylko dlatego, że mówiłem szczerze i ze łzami w oczach. I nie były to łzy krokodyle.
     
     W końcu zgodziły się współpracować. Pod kilkoma warunkami, które byłem skłonny zaakceptować*. Wybrałem jeden i zamontowałem w maszynce. Robota ruszyła z kopyta… No, może nie galopem. Kłus to też nie był... Stopień zużycia ostrzy nie pozwalał na brawurowe cięcie.
     
     - A ty to może jesteś coraz młodszy?! – odgryzł się brzeszczot.
     
     Milcząco przyznałem mu rację. Powolutku jakoś dobrnęliśmy do końca. Jak dwaj starsi panowie na spacerze w parku.
     
     Z drugiej strony już nie poszło tak łatwo, bo brzeszczot się zmęczył. Pewnie mu tam coś strzyknęło i wygiął się, aby rozprostować siatki krystaliczne. Rozumiem, ale dlaczego w czasie pracy? Wskutek tego z zewnątrz szafki była linia prosta, ale po drugiej stronie płyty skręcała łagodnym łukiem. Co tu teraz zrobić?
     
     Szlifierka? Nie, to za długo będzie trwało…
     
     Wiertarka, gumowy talerz i krążek papieru ściernego! To jest to! Nie udało mi się wyrównać krawędzi w zadowalający sposób, za to odniosłem pełen sukces w totalnym, dokładnym i całkowitym zakurzeniu trocinami siebie, mieszkania i przyległych okolic. Trociny ze szlifierki są tak drobne, że unoszą się w powietrzu, niby mgła. Tylko że ta mgła zawsze po pewnym czasie opada – zupełnie jak smoleński hel. Wszystko wokół pokryło się słuszną warstwą termoizolacyjną, naturalnego, organicznego pochodzenia. No, prawie naturalnego, bo to jednak wiórówka, a nie deska.
     
     Po oklejeniu brzegów specjalną, drewnopodobną taśmą, wyglądało to w miarę znośnie. Wprawdzie ja bym takich mebli nie kupił, ale też już nie musiałem. Może i dobrze – wnosić to teraz na czwarte piętro, w taki upał…
     
     Potem zanurzyłem nos w pudełku z wkrętami. Wybrałem kilka i przykręciłem zawieszki do „punktów węzłowych”, czyli narożników szafki. Zmierzyłem dystans między nimi (po krótkim , tradycyjnym poszukiwaniu miarki) i wyniki pomiarów przeniosłem na ścianę. Kołki z hakami kupiłem już wczoraj.
     
     Z nabożnością otworzyłem plastikową walizeczkę, którą szwagier pożyczył od jakiegoś kolegi. W środku leżał prawdziwy skarb: profesjonalna, silna jak diabli, wiertarka z potężnym udarem i funkcją młota. W dodatku, z całym wyposażeniem. Wziąłem ją do rąk, przymierzyłem, wycelowałem w irytującego gołębia, który codziennie obsrywa mi moje drzewka bonsai i nacisnąłem spust. Na szczęście nie była nabita. Wybrałem wiertło, założyłem, podłączyłem, wlazłem na drabinę… Rozłączyłem, polazłem szukać przedłużacza, podłączyłem, wlazłem na drabinę… Zszedłem, wymieniłem przedłużacz, podłączyłem, wlazłem na drabinę…
     
     Wiertło przy ścianie. Palec wędruje na włącznik. Dwa spokojne oddechy i…
     
     Nastąpiło trzęsienie ziemi.
     
     Wiertarka kopała jak kałach, przełączony na ogień ciągły, generując taki hałas, że nie tylko gołąb zwiał, gdzie pieprz rośnie, ale nawet moja publiczność pozamykała okna. Moje współczucie dla sąsiadów zza ściany nie miało granic.
     
     Na szczęście to tylko dwa otwory. Wepchnąłem kołki. Pasowały idealnie. Haki na miejscach! Jeszcze tylko trochę wysiłku, kilka prób, kilka niecenzuralnych słów - i szafa wisi!
     
     No i co, że krzywo?! Nikt z tego strzelać nie będzie! Dobrze jest! Chyba... Ale jak, do czorta, mogłem popełnić taki wielki błąd? Przecież różnica odległości od sufitu wynosi ze dwadzieścia milimetrów, a szafka ma niewiele ponad metr szerokości. Podrapałem się po warstwie trocin, która przykrywała mój nos. Trzeba to sprawdzić! 
     
     Poziomica wyglądała na prawdomówną – dobrze jej z tego zielonego oka patrzało. I stwierdziła stanowczo, że szafka wisi idealnie prosto. To sufit jest krzywy. W sumie, nic dziwnego. W bloku z wielkiej płyty, z czasów późnego Gierka, nic nie mogło być proste. Stwierdziłem, że nic na to nie poradzę i przeszedłem nad tym do porządku.
     
     Jeszcze tylko cztery otwory: dwa pod haki na półkę z samolotami** i dwa na wieszak do telewizora. Gołębie wyniosły się na dobre***.
     
     Powieszenie półki i telewizora, to już drobnostka. Z dumą spoglądałem na swoje dzieło!
     
     Nie za długo. Bo potem przyszło posprzątać cały ten bałagan i porozstawiać meble w docelowe miejsca. Łóżko przestało być piętrowe. Odkręciłem drabinkę, przy pomocy Koleżanki Małżonki zdjąłem górną część i postawiłem na podłodze. Sprytnie to było pomyślane – łóżka były takie same, tylko przystosowane do tego, żeby jedno można było postawić na drugim. Ostateczne umeblowanie, sprzątanie i…
     
     - Już czas – odezwała się Towarzyszka Życia.
     
     - Na co? – spojrzałem na nią zdumiony, ciężko dysząc.
     
     - Jak to na co? Chłopcy dziś przyjeżdżają. Zapomniałeś?  Musimy po nich jechać pod szkołę!
     
    Nie ma co – ich nieobecność wykorzystałem z dokładnością do jednej minuty. Taki ze mnie organizator!
     
    KONIEC     
     ___________________
     *Oj, drobiazgi! Miałem ich nie wyrzucać na złom, tylko pozwolić spokojnie zardzewieć w pudełku do końca ich dni.
     
     **Kto na moim starym blogu czytał wpisy „Półkownik” i „Hangar nr 5”, wie o jakiej półce mówię.
     
     ***Niestety tylko mi się tak wydawało. Wieczorem wróciły…

22 komentarze:

  1. boszszszsz, wiercenie i szlifowanie w dopiero co pomalowanym pokoju.... ale, cóż, facet potrafi... i, oczywiście, wie lepiej .... :))))))
    aha, gołębie nigdy nie odlatują na zawsze, NIGDY...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomalowane? Pomalowane! Szafki wiszą? Wiszą! Więc o co chodzi?!
      Ja swoje zrobił, teraz kobieta może posprzątać.

      Usuń
  2. ha ha ha, powiedziałeś to Koleżance Małżonce?... tak prosto w oczy i na głos?... :)))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wysłałem do niej maila.
      Podpisałem "Życzliwy"'.
      I tak dobrze, że jej nie wysłałem po piwo.

      Usuń
    2. dobrze dla Ciebie ... :)))))

      Usuń
  3. z pełnym podziwem czytam ...
    hmmm - wiem dlaczego wyszło krzywo - jak nic to zemsta Macierewicza" trza było" dać się nabrać ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy budowano ten blok, Macierewicz niewiele miał do gadania. Poza tym, kiedyś podobno był normalny...
      Krzywo wyszło, bo wtedy to był standard. Dla równowagi, podłoga też jest krzywa. Gdy idę od strony okna, w kierunku drzwi, wyraźnie czuję, że idę pod górę. Oczywiście, okrągły przedmiot, położony na podłodze, kula się w stronę okna, poziomica to potwierdza, ale przechył jest taki, że można go wyczuć nogami.
      Myślę, że to niedokładność żelbetowych płyt, stawianych jedna na drugiej. Na parterze jeszcze w miarę równo, a im wyżej, tym więcej niedokładności się do siebie dodaje. No, ale komu ja to tłumaczę?!

      Usuń
  4. Z wyrzynarką mam ten sam problem wychodzą mi łuki a nie linia prosta.
    Trzeba by nabyć prowadnicę do takiej maszynki ale kosztuje ze trzy stówy
    Pozdrawiam
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prowadnicę zrobiłem sobie sam, z grubej listwy i dwóch zacisków stolarskich. Problem jest tego typu, że brzeszczot czasem się wygina na boki, czego z góry nie widać i górna krawędź cięcia wychodzi prosto, według prowadnicy, a spodnia przyjmuje kształt węża, usiłującego zwichnąć sobie kręgosłup. A najczęściej po przycięciu okazuje się, że zamiast prostej krawędzi, mamy ukos, w dodatku o zmiennym kącie nachylenia.

      Usuń
  5. czasem miarka szkodzi...
    niedawno pomagałem kumplowi przenosić rolki papy...
    - ile to ma?...
    - ze dwie dychy?...
    - aj tam, to po jednej pod pachę i no problem...
    nawet sprawnie to szło...
    ale...
    w antrakcie zważyliśmy taka rolkę...
    48...
    od tej pory nosiliśmy po jednej we dwóch...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć umysł zawsze jest silniejszy od ciała :)

      Usuń
    2. Ongi, za młodzieńczych mych lat, w czasie jednej z wędrówek, przyjaciel mój zobaczył na wiejskiej stacyjce kolejowej wagę do ważenia przesyłek i nie wiem skąd mu do tego durnego łba wpadł idiotyczny pomysł, żebyśmy zważyli swoje plecaki... Jak wyszło, że któryś (już nie pamiętam który) niesie 44 kilo, a drugi tylko 42 to z punktu się pokłóciliśmy o sposób ich pakowania... Nie mówiąc już o tym, że jakoś od tego dnia męczyliśmy się znacznie szybciej...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. I o zakład idę, że szybko się to potyrtało i najbardziej zmęczony był ten, który niósł najlżejszy :)

      Usuń
  6. Bo stare brzeszczoty były z jakiejś lepszej stali. A nie mogłeś wyrównać np. raszplą albo hebelkiem? O tym, że ściany w naszych bunkrach są krzywe i nie każdy kąt jest prosty już dawno się przekonałam. Ponieważ zachciało mi się w łazience kabiny narożnej ,czyli dwie ściany są szklane, dwie łazienkowe pokryte glazurą, to trzeba było w tym pomieszczeniu obudować ściany wodoodporną płytą i tak ją mocować, by były kąty proste. Obserwując te czynności poznałam wiele zupełnie nowych przekleństw, co wyrażnie powiększyło mój repertuar. Nie chcąc kłaść na pozostałych w domu ścianach kilogramów tynku żeby je wyrównać, rozwiązaliśmy sprawę stosując podkładowe tapety, co dało ścianom fajną fakturę po ich pomalowaniu. I choć tego wszystkiego sama nie robiłam to już od samego patrzenia na ten remont dostałam uczulenia na słowo "remont". A generalny remont mieszkania, (wymiana niektórych rur, ułożenie nowej instalacji elektrycznej w listwach, bez kucia ścian, nowe glazury i terakoty, nowe meble łazienkowe i kuchenne oraz wykładziny podłogowe i tanie meble do mojego pokoju) wyniosły ok.35 tys. razem z robocizną. Całość zabawy trwała drobne 7 tygodni.
    A podoba się chociaż chłopakom to urządzenie pokoju?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie tyle z lepszej stali, co miały lepiej wyprofilowany chwyt i po prostu siedziały w uchwycie. Raszpla, albo hebel, to narzędzia świetne przy deskach, przy sklejkach już czasem trochę kłopotliwe, a do płyty wiórowej w ogóle się nie nadają.
      Jeśli chodzi o koszty, to muszę się pochwalić, że ja zamknąłem się w kwocie może ze 200 zł. Wszystkie wydatki to farba, mieszadełko, taśma malarska, zawieszki do szafki i listwy podsufitowe + klej. Resztę materiałów miałem jeszcze od remontu. Robociznę dodałem sam, narzędzia posiadam własne (przynajmniej większość),
      Teraz czeka mnie kuchnia i mały pokój. W małym pokoju chcę zrobić szafę do samego sufitu. Tu już będzie trudniej i drożej, bo płyta swoje kosztuje, a i akcesoria do szafy trzeba będzie kupić: szyny, uchwyty, okucia, trochę elementów wykończeniowych... Zostawiam sobie to na zimę.
      A chłopcy zachwyceni. Zwłaszcza Młodszy, że już nie musi się skrobać na górę.

      Usuń
  7. Wiem, wiem, sufit krzywy, ale tak w planach było.
    Na ten pył organiczny to uważaj, bo (nawiązując do terminologii smoleńskiej) mogłeś mieć dwa wybuchy (w kokpicie i pod skrzydłem). Pewnie nie z tej ilości, ale na wszelki wypadek o tym piszę. Dobrze, że nie miałeś robotnika- specjalisty, który wie lepiej. Trochę przepracowałem w zakładach chemicznych i mówię Ci, że nie ma nic gorszego niż pył w połączeniu z fachowcem, który tyle razy jarał i nic mu nie wybuchło. Co tam mówić o pyle, skoro udało się mi kiedyś złapać delikwenta, który zbunkrował się z papieroskiem tuż obok pięknej tabliczki (uwaga wodór, zagrożenie wybuchem)- stał oparty o zawór. Spróbuj zatem przekonać robotnika wiedzącego, że wodór jest bezpieczny jeśli się tylko pali papieroska po cichu o tym, że pył jest wybuchowy, praktycznie każdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałem Twój komentarz domownikom. Rechotali przez kilka minut.

      Usuń
  8. A sposób malowania jaki jest? Ściany do samej góry i sufit jako tylko płaszczyzna płaska? Bo ja, na krzywiznach podobnych wychowany, zawsze maluję z odcięciem rzędu 5-10 centymetrów od sufitu i ten górny pasek po pierwsze w kolorze sufitu, po drugie nigdy od poziomicy, a właśnie od taśmy malarskiej przyklejanej "na oko", byle wyglądało "prosto" (ale do tego trzeba dwóch osób, a przy dużych pomieszczeniach nawet trzech). I tym paskiem się niweluje wszystkie wizualne krzywizny...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że też Wasze musiał taką informacyę cenną u siebie kisić... Teraz już za późno, ale będę pamiętał przy okazji remontu następnego pokoju.

      Usuń
  9. Jako, ze przeprowadziłam się zaledwie dwa miesiące temu i to z większego na mniejsze - to wiem o czym mówisz.... Jeszcze zostało mi parę rzeczy do wykończenia, jakies obrazki do zawieszenia, jakas lampa do zamontowania, jakieś trzecie drzwi do szafy i.t.p. i.t.d., ale to przecież nie ucieknie :)))... odpoczywam i z przjemnością czytam......jak to inni mają remonty :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomina mi się dowcip o dwóch kupcach.
      - Słyszałeś? Ziewiakowi sklep się spalił!
      - Nie znałem go, Ale zawsze to miło...

      Usuń
  10. Dobrze, żę ściana była w miarę prosta i półka od niej nie odstaje. ;)
    po Twoim opisie zmagań remontowych doszłam do wniosku, że nie jestem gotowa podjąć tego wyzwania i chyba jednak zadzwonię po fachowca, żeby mi sypialnię odmalował ;)

    OdpowiedzUsuń