Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 15 lipca 2015

Co się ze mną działo - cz.I

     Na początku był Chaos. Dla odróżnienia od mitycznego, nazywany Wielkim Bałaganem. I znajdował się znacznie bliżej – w pokoju chłopców. Był przerażający, potężny i wszechobecny, ale nie miałem wyjścia – musiałem stawić mu czoła.
     
     Gdy chłopcy wybrali się na obóz, stwierdziliśmy, że trzeba im wyremontować pokój. Piętrowe łóżko zaczęło już sprawiać problemy, trzeba było je rozebrać i porozstawiać wszystko inaczej. Od razu też wiadomo było, że na wszystkie meble miejsca nie starczy.
     
     Przez pierwszy dzień, gdyby ktoś zechciał mnie podsłuchać, słyszałby jedynie często powtarzaną mantrę: „Gdzie jest miarka?”. Mam głupi zwyczaj odkładania narzędzi byle gdzie i potem połowę czasu, przeznaczonego na remont, tracę na ich poszukiwanie. Ale to się dzieje zupełnie odruchowo, niemal bez mojego udziału. I momentalnie o nich zapominam. Jestem mistrzem zapominania. Nie chwaląc się, potrafię w ciągu jednej dziesiątej sekundy zapomnieć, gdzie odłożyłem młotek, wkrętak, czy szpachelkę. I potem szukam jej po całej chałupie, roznosząc pył, gips i plamy od farby.
     
     Już na pierwszy rzut oka było wiadomo, że mojego największego skarbu nie da się uratować: pianina nie będzie. Mój szczery żal nie zdołał przebić faktu, że chłopcy używają go jedynie zamiast półki na książki, ciuchy i szklanki po soku. Ostatnio jedynym użytkownikiem byłem ja, a i to mniej więcej raz na dwa tygodnie, gdy brał mnie melancholijny nastrój. Szczęściem w nieszczęściu, jest to pianino cyfrowe, które dało się zmieścić pod jednym z łóżek. Słaba to jednak pociecha. Gdy człowieka weźmie natchnienie, musi to najpierw złożyć, skręcić, popodłączać i cała wena mu do tego czasu minie. Gitara nie ruszona piętnaście lat przeleżała na szafie, więc może potwierdzić smutną prawdę.
      
     Drobna porada do wszystkich, którzy chcą nauczyć się grać na jakimkolwiek instrumencie: nie chowajcie go! Nigdy! Instrument musi leżeć na wierzchu. Musi kłuć w oczy. Musicie brać go do ręki za każdym razem, gdy chcecie usiąść na kanapie – choćby po to, żeby go wyciągnąć spod czterech liter.  A im częściej bierzecie go do ręki, tym większa szansa, że wydobędziecie z niego choć kilka nut. Najgorszym wyjściem jest schowanie go tam, gdzie „nie przeszkadza”. Potrafi tam przeleżeć lata, w zapomnieniu i samotności. A gdy wreszcie napatoczycie się na niego przy okazji szukania „czegoś”, z rozrzewnieniem weźmiecie go w ręce tylko po to, by stwierdzić, że już nie potraficie na nim grać. Palce zesztywniały, pamięć zawodzi i nie potraficie sobie przypomnieć, jak to się grało tę fajną melodyjkę. Z westchnieniem odkładacie go na miejsce, by natychmiast o nim zapomnieć i resztę popołudnia spędzić na usiłowaniach przypomnienia sobie, czego w zasadzie szukaliście w tej szafie.
     
     No dobra, wracamy do remontu.
     
     Najpierw trzeba zerwać tapetę z gwiazdkami i księżycami. Gdy dzieci miały osiem, czy dziewięć lat, pasowała do ich charakteru. Teraz przestała. Szukałem odpowiedniej do ich obecnej osobowości, ale tapety w "Zaraz!" nie znalazłem. Postanowiłem po prostu pomalować. Aby te gwiazdki zerwać, trzeba było odsunąć wciąż jeszcze piętrowe łóżko.
     
     Gdy już przestałem się krztusić, chwyciłem odkurzacz i dzielnie skierowałem się w szare miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stało łóżko. Przypominało jako żywo krajobraz z Księżyca. Wszystko było pokryte grubą warstwą szarego kurzu. I to bynajmniej nie równo, tylko były tam góry, doliny i kratery. Włączyłem odkurzacz, pilnując, by nie wciągnąć Buzza Aldrina, ale zatkał się niemal natychmiast. Okazało się, że kratery usypane są z zużytych chusteczek, ołówków, klocków, pestek, zasuszonych owoców i kilku innych rzeczy, których przeznaczenia, ani pochodzenia nie udało mi się odkryć do dnia dzisiejszego. Odnalazły się za to ładowarki do telefonu i aparatu fotograficznego, kątomierz, soczewka od mikroskopu, brakujący klocek do puzzli, kierowca od zdalnie sterowanego samochodzika, pełno różnych kartek z obrazkami, przedstawiającymi jakieś dziwne stwory, as kier od ulubionej talii, zeszyt od matematyki sprzed dwóch lat, legitymacja szkolna, zszywacz i nuty Mazurka a-moll No.2, opus 68.
     
     Po jako takim doprowadzeniu miejsca do porządku, zabrałem się za zdzieranie tapety. Ale ładnie odchodziła! Razem z tynkiem! Gdy już napchałem nią kilka worków na śmieci, zapłakałem rzewnymi łzami, widząc, co mnie czeka. Ściana wyglądała, jakby ją ktoś skrobał grabiami, a miejscami biegacz, w kolczastym obuwiu demonstrował sceny z „Matrixa”. Gdy już otarłem łzy, poużalałem się trochę nad sobą i nad pająkiem, który słuchając mojego łkania, powiesił się na własnej pajęczynie. A potem, co było robić – klucze od piwnicy w rękę i trzeba było dać nura pięć pięter niżej, do piwnicy, gdzie na pewno, w jakimś kącie, znajdował się zapomniany worek z gipsem szpachlowym.
     
     Przez chwilę czułem się cudownie. Po niesamowitym upale na zewnątrz, chłód piwnicy wydał mi się rajem. W dodatku na półce stały moje nalewki… Ale nawet ich nie tknąłem. Naprawdę! Czyż nie bliżej mi teraz do ideału? Wywróciłem za to piwnicę do góry nogami i wreszcie, spod zwału słoików, wytaszczyłem worek z gipsem.
     
     Ciężki był. Odniosłem wrażenie, że bardzo, ale to bardzo nie chce opuścić chłodnej piwnicy. W każdym razie, robił wszystko, aby utrudnić mi transport na czwarte piętro.
     
     Nieśliście kiedyś dwudziestokilogramowy worek przez pięć pięter (bo piwnica też się liczy), w czasie popołudnia, kiedy to temperatura w cieniu sięgała trzydziestu pięciu stopni? Kiedy muchom nie chciało się brzęczeć, ptakom ćwierkać, a staruszkom narzekać na źle wychowaną młodzież? Ze mnie się lało. Ledwo się dowlokłem. Myślałem, że wyzionę ducha. A właśnie tego jednego wyzionąć mi nie było wolno, bo czas naglił. Złapałem kilka głębszych oddechów, kilka łyków lodowatej wody, resztę wylałem sobie na głowę i do roboty. Na wstępie uznałem, że Koleżance Małżonce ten niebieski garnek jest niepotrzebny i spokojnie można użyć go do rozrabiania gipsu. Garnek był dość spory, więc i gipsu weszło dużo. Na początku idealnie zaklejało się nim wszelkie dziury, przy pomocy metalowej packi. Po kilku minutach trochę mniej komfortowo, bo nieco zgęstniał. Po kilku następnych było to już niemożliwe. Zapewne sprawił to pot, który w czasie rozrabiania, lał mi się z czoła prosto do garnka z gipsem. Kto by pomyślał, że to taki świetny utwardzacz!
     
     Z żalem wywaliłem ze dwa kilo gipsu do śmieci. Miał idealną konsystencję do lepienia z niego figurek, ale na to nie było czasu, a do szpachlowania się nie nadawał. Oczyściłem starannie garnek (nie dość starannie, jak się później okazało, o czym Koleżanka Małżonka nie omieszkała mnie poinformować, bynajmniej nie namiętnym szeptem) i po krótkich poszukiwaniach znalazłem w szafie pusty pojemnik od lodów. Zacząłem rozrabiać mniejsze porcje i jakoś dotarłem szczęśliwie do końca zakątka, oklejonego niegdyś tapetą.
     
     Teraz pozostało poczekać aż wyschnie i potem wyszlifować. Miałem czas do jutra. Resztę wieczoru spędziłem na próbach doprowadzenia do porządku siebie samego.
    
     Z mizernym skutkiem.
     
     
     C.D.N.

13 komentarzy:

  1. Wynosiłem kleje do płytek ceramicznych po 25 kg na trzecie piętro a raz co było szczytem głupoty 50 kg worek cementu po drabinie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prawdzie, to też był worek 25 kilogramowy, ale trochę było z niego zabrane, więc całych 25 kilo nie było. W każdym razie, w takich warunkach każdy kilogram waży średnio 2,5 kilo.
      A 50 kg cementu po drabinie, to rzeczywiście - wybacz - nie był szczyt rozsądku. Ale jaki wyczyn!

      Usuń
  2. słyszałem, że kiedyś ktoś podczas remontu znalazł chomika, zamurowanego w akcji podczas poprzedniego remontu... nawet nieźle się trzymał... nie rozleciał...
    wziąłem sobie poradę do serca i wywaliłem z umysłu chęć nauki gry na organach klasycznych... bo gdzie ja będę mieszkał?...
    z tapetą to jest tak jakoś dziwnie... gdy ją kładziemy, klniemy, że klej kiepski... gdy zrywamy, klniemy, że za dobry...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie tego chomika znaleźli? Zamurowanego w ścianie? To może to był rodzaj pogrzebu? Chcieli, żeby zawsze był blisko. Ot, taki rodzinny grobowiec.

      Usuń
  3. no i wrócił stary (bez obrazy), dobry Nitager, wiedziałam, że dasz radę... :))))))),
    patrząc na Twoje przejścia, chyba nigdy nie zerwę tapety... na szczęście nie jest w gwiazdki i księżyce ... powiem więcej, to jest ta, co to się ją maluje ... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyna tapeta, którą dało radę pomalować, to była ta termoizolacyjna, na styropianie, co ją będę w sierpniu zrywał i zapewne klął na czym świat stoi.
      A jak wygląda pomalowana tapeta, to sam widziałem. Lepiej zerwać.

      Usuń
    2. ooooo, bo się obrażę... moja raufaza wygląda całkiem przyzwoicie, w kolorze kawy z mlekiem i porannego czegoś tak (już nie pamiętam)... :))))))))

      Usuń
    3. Zaraz, o której tapecie my tu mówimy? Bo tę drugą, to się chyba zmywa. Mleczkiem do demakijażu, czy czymś takim podobnym. Mleczko może być z kawą...

      Usuń
    4. no Nitager, skup się, o takiej co to ją się maluje, takiej co to ma jakieś takie wióry w sobie zatopione i jest przez to nierówna ... :))))))))
      kawę z mleczkiem pijam rano codziennie ... :)

      Usuń
    5. Znaczy, niedokładnie z wiórów oczyszczonej. Partactwo!

      Usuń
  4. Na piąte piętro to nie pamiętam, ale czterdzieści worków na pierwsze czy drugie to żadna mi nowina i nie dalej jak w piątek żem tak wnosił...I mówię o nienapoczętych, co po dwadzieścia pięć kilo mają... Po drugie to gips szpachlowy się właśnie dla opisanych wyżej przyczyn nie nadaje i brać trzeba albo gips budowlany, albo i tego poniechać, a bawić się gładzią gotową, jeno naszykować się z maską na onej szlifowanie, bo pylica bez maski pewna...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozazdrościć kondycji. Choć muszę przyznać, że wnieść na pierwsze piętro, to pewnie i ja dałbym radę, bo wysiadam kondycyjnie gdzieś w granicach trzeciego. Zwykle wtedy mam jeszcze tylko siły, aby wydobyć z siebie jęk: "Jeszcze jedno?!". W domyśle: piętro.
      A gips budowlany gęstnieje jeszcze szybciej i jeszcze gwałtowniej, wiec w ogóle się do moich celów nie nadaje. I trudniej go rozmieszać, żeby się grudki nie robiły

      Usuń
  5. znów się z Tobą zgadzam! u mnie gitara stoi na czołowym miejscu w tzw "dużym pokoju" (PRLowskie określenie, nigdy się go nie pozbędę ;p)
    Bleee, nie znoszę tapet. jak również boazerii. z rzeczy przyklejanych do ściany znoszę tylko kafelki, bo mam wewnętrzne przekonanie, że pod nimi się nic nie zalęgnie i nie wychowa potomstwa... ;)
    Ja najczęściej za łóżko wrzucałam lekarstwa, które mama usiłowała we mnie wcisnąć jak byłam chora. ;) i najdziwniejsze jest to, że mimo ich niezażywania - zdrowiałam :D:D:D

    OdpowiedzUsuń