Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 20 stycznia 2015

O służbie zdrowia, o tym, jak ludzie się zmieniają i ogólnie o przemijaniu

     Pani doktor nas nie przyjęła.
    
     Z jednej strony, nie dziwię się jej. Była już zmęczona po całym dniu harówy, a poczekalnia wciąż pełna. Co innego, gdyby to była jedyna czynna placówka, ale zawsze przecież można skorzystać z przychodni w szpitalu. Co innego, gdyby Młody miał wysoką gorączkę, albo jakieś inne, poważne schorzenie. Ale z anginą możemy jechać do szpitala.
    
     - N. by nas przyjęła – mruknęła Koleżanka Małżonka, zdradzając tym samym, że poziom jej zadowolenia oscyluje w granicach średnio-niskich.
    
     Zadziwiające. Dr N. to kiedyś był synonim zołzy. Nikt jej nie lubił. Była opryskliwa, niemiła, zwyczajnie niesympatyczna. Minęło parę lat i stała się ulubienicą pacjentów. Jak to możliwe? No cóż, wiadomo, że do zołzy nikt zapisywać się nie chciał. Wystarczył dać pacjentom wybór, aby oni z kolei dali jej nauczkę. Zapewne to ją trochę nauczyło pokory. A może to, że w międzyczasie doczekała się wnuków? A może udało się jej poradzić z jakimś gryzącym problemem, który dotąd wywoływał jej frustrację? Dość, że dziś jest to osoba miła i uprzejma, w dodatku chyba szczerze życzliwa pacjentom – fałsz dałby się wyczuć. Jak to człowiek się zmienia. Dobrze, że w tę stronę.
    
     Przychodnia szpitalna miała dyżur dopiero od godziny osiemnastej. Trzeba było troszkę poczekać. Przyjęcia jednak rozpoczęły się punktualnie, co mnie szczerze ucieszyło, bo przykro byłoby przesiedzieć cały wieczór w poczekalni. Tuż przed osiemnastą lekarka na chwilę wyszła z gabinetu, może do toalety, może ktoś zawołał ja na konsultację. Dość, że o szóstej wieczorem była już z powrotem i nikt nie musiał na nią czekać.
    
     Zerknąłem na nią okiem, czy to przypadkiem nie dr N., ale to nie była ona. Jakaś nieznajoma.
    
     Koleżanka Małżonka podeszła do mnie i w wielkim sekrecie zadała mi pytanie.
    
     - To była B.?
    
     Zaskoczyła mnie. B. to moja koleżanka z klasy. Jedna z ładniejszych i milszych dziewcząt w klasie. Ta gruba baba to miałaby być ona? Nie miałem okazji przyjrzeć się jej bliżej. Gdy wracała do gabinetu, mignęła mi tylko przed oczami, odwrócona do mnie tyłem. Ale w ogóle nie przypominała B. Nie chodzi o figurę, ja w końcu też dźwigam przed sobą niewielki wprawdzie, ale widoczny bagaż doświadczeń życiowych – głównie doświadczeń z browarami – chodziło o całość jako taką. Wydała mi się o wiele starsza, a przecież jesteśmy rówieśnikami. Ba, żeby tylko rówieśnikami. Urodziliśmy się jednego dnia!
    
     Przypominam sobie, jak chyba w trzeciej klasie liceum, na lekcji matematyki, przy pomocy dosyć skomplikowanych wzorów, opartych głównie na silniach, obliczaliśmy prawdopodobieństwo różnych zdarzeń. Wyniki były czasem zaskakujące, więc traktowaliśmy to po części jako świetną zabawę. W jednym z nich pytanie brzmiało, jakie jest prawdopodobieństwo, że w klasie, w której jest trzydziestu uczniów, dwoje urodziło się w tym samym dniu. Okazało się, że całkiem wysokie – 50%. I gdy z ciekawości sprawdziliśmy, czy w naszej klasie zaistniał taki przypadek, okazało się, że tak. Jedną z tych osób była ona, drugą – ja.
    
     Jak każdy obywatel, korzystam czasem z usług Służby Zdrowia. Kilka razy spotkaliśmy się w jej gabinecie. Wiedziałem więc, że aż tak się nie zmieniła.
    
     - To nie ona – wypowiedziałem werdykt bardzo pewnym głosem.
    
     Wkrótce przyszła nasza kolej.
    
     - Wejdziesz z nim? – spytała Koleżanka Małżonka.
    
     Zrobiłem bardzo przekonującą minę, świadczącą o tym, że jeśli tam wejdę, na świat spadną przynajmniej cztery z siedmiu plag egipskich, w tym ta bardzo nieprzyjemna, związana z żabami, co wpadają do kufla.
    
     - Wejdź ty – odparłem. – Ty lepiej zapamiętasz, co mu trzeba podawać. Ja się na tym nie znam.
    
     Koleżanka Małżonka z kolei zrobiła inną minę, mówiącą wyraźnie: „No tak, wszystko na mojej głowie! Właściwie po co mi chłop? Żadnego pożytku z niego nie ma! Wszędzie muszę sama! Co oni zrobiliby beze mnie!”.
    
     Dowartościowała się mimicznie, po czym weszła do gabinetu razem z Młodym, wciskając mi przedtem swoją kurtkę.
    
     Trwało to krótko. Parę minut zaledwie. Choroba nie była trudna do zdiagnozowania, więc wcale mnie to nie dziwiło. Bardziej zastanowiła mnie wojownicza mina Koleżanki Małżonki. Czyżby coś poważnego?
    
     - To była ona! – wypaliła Towarzyszka Życia na wstępie.
    
     Byłem tak zaskoczony, że zapomniałem zapytać, co jest Młodemu.
    
     - Niemożliwe! – odparłem i wyrwałem jej receptę.
    
     Pieczątka nie pozostawiała wątpliwości. Aż mnie zatkało. To tak się zmieniliśmy, że nie możemy się poznać? To jesteśmy już tacy starzy? To już tak bardzo się posunęliśmy? My, jeszcze tak niedawno młodzi, silni, niepokorni, przyszli zdobywcy świata i okolic, teraz jesteśmy stetryczałymi starcami, chylącymi się do grobu? Jak szybko to życie przeminęło! A przecież tak bardzo chce mi się żyć! Jeszcze tyle miałem planów. Tylu rzeczy jeszcze nie przeżyłem. Gdy zacząłem je sobie w myślach wyliczać, sam byłem zaskoczony. Nie leciałem jeszcze samolotem, nie strzelałem z karabinu snajperskiego, nie płynąłem żaglowcem, nie jechałem konno, ani na szybkim motocyklu, nie zacząłem nawet uczyć się solówki ze „Sweet child o’mine”, a Mazurek a-moll wciąż wymaga doszlifowania… Jeszcze zostały mi trzy części Świata Dysku do przeczytania, chyba z pięć powieści Agathy Christie, jedna Forsytha, dwie Folletta i trzy Ludlama! A tu koniec? Tak nagle? Dlaczego życie jest takie krótkie?
    
     - Póki co, jak tu jestem najbliżej grobu – wychrypiał Młody. – Jeśli zaraz się nie położę…
    
     - Właśnie, co mu jest? – spytałem.
    
     - Angina ropna – brzmiała odpowiedź. – Po drodze wstąpimy do apteki.
    
     A gdy wróciliśmy do domu, postanowiłem nie tracić czasu na bzdury i zająć się rzeczami wielkimi.
    
     Na przykład, rozbudową cywilizacji. Przypadła mi Sumeryjska. I tak mi dobrze szło, tak mi dobrze szło i nagle jak mi nie poszło! Egipcjanie mnie zniszczyli… Wszystko, psiakość, mija!
    
     - Nie zostało trochę fafluńtówki*? – spytałem, przeglądając barek. Czymś trzeba było wypić toast za pamięć poległej cywilizacji.
    
     - Weekend był chłodny – brzmiała odpowiedź. – Trzeba było się czymś rozgrzać.
    
     No tak, nalewka też przeminęła. Jak wszystko…


________________

*Kto nie wie, czym jest fafluńtówka, niech zajrzy TU


19 komentarzy:

  1. przejdź do znajomości wirtualnych, na fejsie wszyscy młodzi, piękni i prawie że wszechmogący

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście udało mi się jakoś uchronić przed ta plagą - nie mam konta na żadnym portalu społecznościowym i nie mam zamiaru mieć. Chyba, że wejdzie przepis, że bez konta na fejs-zbuku nie dostanę wypłaty...
      Innymi słowy, jak mawiał król Julian: "Ale heca, nie ma mnie!".
      Do niedawna miałem jeszcze konto na NK - założyłem je po to, żeby odnaleźć dawno nie spotkanych przyjaciół z klasy i z akademika. Ale NK zamieniło się w jakiś cudaczny twór, nie wiadomo do czego służący, więc je skasowałem i nie mam zamiaru się więcej w to bawić.

      Usuń
  2. Dobrze Klarka prawi!:))
    Spodobało mi się takie określenie trunku. Zastosuję.
    Tyle, że nie wiem, kiedy okazja się nadarzy, bo jestem z gruntu nietrunkowa.
    Tak, tak, nam zawsze się zdaje, że postarzeli się wszyscy inni, prócz nas samych:)). Lecz może to i dobrze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ale to prawda! Siebie przeciez poznaję, a innych nie. Wniosek - inni się zmienili, a ja nie. Proste!

      Usuń
  3. :))) . Jakiś tam czas temu udałam się ci ja na 25-o lecie dyplomu. Poszłyśmy razem z koleżanką, już w szatni nerwowo zaczęłam się rozglądać, bo panowie , którzy tam akurat byli, byli kompletnie nierozpoznawalni. Zaczęłam się dopytywać szatniarki, czy czasem nie odbywa się tu zjazd jakiegoś starszego rocznika ( prawdę powiedziawszy myslalam o 40-o leciu) . I wtedy panowie się ożywili, rzuciwszy się na nas radośnie, wykrzykując nasze imiona....Za to w minioną niedziele spotkałam się z niewidziana 38 lat koleżanką i rozpoznałyśmy się od razu !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomina mi się anegdota, którą kiedyś opowiadał Jacek Fedorowicz. Podpadła mu znajoma kombinacja imienia i nazwiska na recepcie, którą dostał od lekarki. Zaczął się dopytywać, czy nie chodziła czasem do jego szkoły. I okazało się, że to jego koleżanka z klasy. Ale gdy zawołał: "Ojej, to chodziła pani do mojej klasy!", ta zaczęła mu się dziwnie przyglądać i w końcu spytała: "A czego pan uczył?".

      Usuń
  4. Nie wiem, czy cię pocieszę, ale spróbuję:
    Jak wiesz, mieszkam w Irlandii.Tu jedynie Polacy mówią sobie na "pan", jeśli widzą kogoś wyraźnie starszego. Jeśli to jest różnica do 10 lat, to się nie wygłupiają i jadą na "ty". Mniej- więcej 3 lata temu zorientowałem się, że coraz więcej Polaków, którzy mnie nie znają, zaczyna mi mówić na "pan". A ja przecież nie zdążyłem jeszcze zdobyć wszystkich szczytów tego kraju, nie wybrałem się też w góry do Szkocji. I co ja mam powiedzieć? Chociaż, wiesz, Woland ma łatwiej, ma czas....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś drażnił mnie ten zwyczaj "tykania" ludzi o dużej różnicy wieku. Dopóki nie zrozumiałem, że "you" nie oznacza "ty", tylko "wy" i samo w sobie jest już w pewnym sensie formą grzecznościową.
      A skoro coraz więcej ludzi mówi Ci na "pan", to znaczy, że masz coraz bardziej dostojny i onieśmielający wygląd. Poczekaj, aż zaczną całować Cię po rękach - najlepiej zainwestuj w jakiś pierścień z dużym kamieniem, dobrze oszlifowany, żeby łatwo się go czyściło.

      Usuń
    2. Do tych, co się ich w pierścień ślini, trochę mi brakuje.... Ja raczej wolę trzymać z tymi, co to na mietle, bądź nawet na wieprzu (patrz- Bułchakow) fruwają! Zawsze ceniłem sobie dobry smak.

      Usuń
  5. Życie przemija w obłąkańczym tempie. I ze ślicznych, zwiewnych panienek robię się stare ropele, a ze zgrabnych wysportowanych chłopaków- stare, rozczłapane kapcie. I dlatego: nie oglądam się w lustrze (po co sobie psuć nastrój) ani nie chodzę na "spotkania po latach"- bo po co innym psuć nastrój i zmuszać ich by prawili komplementy, które z trudem przechodzą im przez gardło? I przestałam też wyliczać czego jeszcze nie zdążyłam zrobić - nie zrobiłam- widać nie było mi pisane. Za to staram się dbać o swój dobrostan, nawet jeśli to kogoś złości lub śmieszy.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno człowiek ma w swoim życiu trzy ważne okresy: młodość, drugą młodość i "świetnie wyglądasz!"

      Usuń
  6. Ty się bierz do roboty, a nie medytacje uskuteczniasz ;p jesli ja się nauczyłam grać "Wish you were here" to i Ty się nauczysz "Sweet child" :D A w weekend siadaj do czytania :) choc i tak masz mało "zaległości", ja na przykład mam do przeczytania jeszcze 17 Kingów... ;) uściski dla biednego Młodego, ja wciąż jeszcze kaszle, to już miesiąc ponad, można szału dostać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mały problem. Dysponuję jedynie jazzówką o twardych strunach. Na moje nieśmiałe prośby o zagospodarowanie niewielkiej gotówki choćby na przechodzoną solówkę z fuzzem, Koleżanka Małżonka dostaje ataku szału.
      Niestety, na mojej poczciwej starowince nie zagram tej solówki. Nie da się.

      Usuń
  7. Moje koleżanki z lat szkolnych można spotkać tylko na starych cmentarzach.

    Tylko Liliana się nie zmienia. Wygląda wciąż na 16 lat. Uwielbiam jej drapieżny uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w jakim charakterze? Odwiedzających, czy odwiedzanych? Bo tak dwuznacznie to powiedziałeś...

      Usuń
    2. Może nie chciałem powiedzieć wyraźnie...

      Usuń
    3. Nie wiem o Tobie zbyt wiele - o wiele za mało, żeby domyslić się, co konkretnie miałeś na myśli. Ale jeśli Ci chodziło o to, żeby ciary przeszły mi po kręgosłupie, to Ci się udało.

      Usuń
  8. U nas w celach rozgrzewczych stoi pigwówka... Oj, grzeje...
    Ludzie się zmieniają, na szczęście nieliczni :) Ja tam poznaję i rozpoznaję, nawet jeśli oni nie chcą rozpoznawać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz poczekać jeszcze jakieś 20 lat, żeby w ogóle zrozumieć, o czym mówię ;)

      Usuń