Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 4 listopada 2014

Drzewa umierają stojąc

     Czy zdobyłbym się na to, co zrobiła Britanny Maynard?
    
     Przypomnę, że chodzi mi o śmiertelnie chorą Amerykankę, która sama postanowiła wybrać sobie datę śmierci. Odeszła pierwszego listopada, w gronie najbliższych, pożegnawszy się najpierw z nimi, po zażyciu lekarstwa, które nie miało jej wyleczyć, lecz uśmiercić. Nie chciała umierać powoli, w cierpieniu, przemieniona w bezwolną, całkowicie zależną od innych istotę. Chciała, by jej bliscy zapamiętali ją taką, jaką była całe życie, a nie jako wychudzone, jęczące z bólu, żywe zwłoki o nieprzytomnym wzroku, jakimi wkrótce miała się stać. Nie chciała, by jej najbliżsi byli świadkami tej przemiany, by przy całej swej miłości, zaczęli odczuwać do niej wstręt i przy okazji straszliwe wyrzuty sumienia z tego powodu.
    
     Rozumiem ją doskonale. Perspektywa nieuchronnej śmierci w cierpieniu – to nie jest przyszłość, o którą warto walczyć. Wybrała, odeszła tak jak chciała, sama decydując o swoim życiu. W dodatku, niczyjego sumienia swym czynem nie obciążyła. Sama zażyła truciznę. No cóż, była jeszcze w stanie to zrobić…
    
     Nowotwory odebrały mi sporą część rodziny. Kilkoro najbliższych umarło na tę straszną chorobę. Walczyli do końca. Przegrali. Pod koniec nie przypominali już tych bliskich osób, które tak dobrze znaliśmy i kochaliśmy. Chwilami człowiek miał wrażenie, że to nie on, to ktoś inny obok na łóżku czeka na śmierć jak na zbawienie, bo przecież wie, że umiera. Wielogodzinne czuwanie przy umierającym, zmęczenie, niewyspanie – potem umysł zaczyna już płatać figle, krótkie drzemki mieszają się z rzeczywistością i jeszcze bardziej wykoślawiają tę postać, tak kochaną i tak bliską, a jednocześnie tak obcą i tak daleką.
    
     Nie chciała tego – i ja ją rozumiem. To jej życie i jej decyzja jest tutaj najważniejsza. Widziałem cierpienie swoich bliskich, umierających na nowotwór i też nie chciałbym tego przeżywać. Też chciałbym mieć taką furtkę, którą mógłbym uciec o własnych siłach, póki jeszcze jakieś mam. Też chciałbym zaoszczędzić moim bliskim tego cierpienia, które wywołuje straszliwe poczucie bezradności na widok umierającego.
    
     A jednak, wcale nie jestem pewien, czy to byłoby najlepsze wyjście.
    
     Bo gdy opuszczano trumnę do dołu – najgorszy moment na każdym pogrzebie – oprócz jęku rozpaczy i łez, dało się słyszeć tu i ówdzie westchnienia ulgi. „Już jej nie boli, już się nie męczy, już się uwolniła…”. Osoba, którą zamknięto w trumnie, już nie przypominała ukochanej osoby, tak była odmieniona przez chorobę. Kto wie, czy taka śmierć na raty nie jest łatwiejsza do przełknięcia przez bliskich. Płakali przez ostatnie pół roku. W tym najgorszym momencie już im zabrakło łez. Nie było buntu, nie było rozdzierającej rozpaczy, nie było nikogo, kto chciałby rzucić się za trumną do dołu. Był tylko smutek, pomieszany z ulgą. Tego jednego bliscy Britanny nie doświadczyli. Od nich nie odeszło wychudzone zombi, żyjące już w swoim świecie na granicy, z którym nie udawało się dogadać – od nich odeszła świadoma, ukochana żona i matka. Jej uśmiech po prostu zamarł, a ręce, które ich tuliły, nagle zesztywniały. Jeszcze przed chwilą mama uśmiechała się do nich, patrzyła na nich, rozmawiała z nimi, głaskała ich po głowie – teraz już jej nie ma.
    
     I choć wiedzieli o tym, choć byli tego świadomi, uczuć nie da się wyłączyć. Przeżyli szok. Sam nie wiem, co gorsze...
    
     Ale sądzić jej nie mam zamiaru. Ja sam nie wiem, jak postąpiłbym w jej sytuacji. Teraz mogę jedynie pochylić się w zadumie nad jej trumną i ze współczuciem pomyśleć o jej bliskich.


27 komentarzy:

  1. Chciałabym być wojownikiem a nie tylko niepoprawnym optymistą jakim niestety jestem. Wojownik walczy do końca nie poddając się, szukając wyjścia z sytuacji. Czasem znajduję przykłady takich wyjść bez interwencji lekarzy, najczęściej znajduję tylko poddanie i milczące czekanie.
    Brat odszedł na raka, poddał się na tak wczesną śmierć wyraził zgodę, ale zadbał o to by do końca być świadomym, nie umierał w szpitalu tylko w domu, nie na łóżku ale na fotelu z postawioną obok siebie kroplówka z morfiną, którą odłączał i robił obiady dla rodziny.. W październiku uczestniczył a przeraźliwym tempie szykowanym ślubie córki, miał odbyć się w następnym roku. Na weselu był chwilę. A Grudniu na święta odbył się jego pogrzeb. Nie wiem czy był wojownikiem może trochę?
    A takie samobójstwo jak opisywałeś a i ja oglądałam w informacjach jest czymś w rodzaju: co tam będę walczyć, może jeszcze wygrałabym nie daj Bóg? Mam przekonanie, więcej, pewność istnienia ogromem twórczej mocy - nie mylić z katolickim Bogiem - która nas otacza i jeśli udałoby się przebić, przez czarną skorupę niewiedzy i niewolniczego poddaństwa oddzielającą świadomość od mocy, góry przenosić byśmy mogli.Gdybyśmy chociaż próbowali.
    O świadomości jest mój ostatni post, więc w temacie jestem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Walczyć za wszelką cene, bo przecież nic człowiek nie ma do stracenia. Czy na pewno? Mnie się wydaje, że walczyć można tak długo, jak jest nadzieja na wyzdrowienie. Gdy jej nie ma, walka może nie tylko nie pomóc, ale wręcz mocno skrócić życie i zamienić człowieka w zombi. Trzeba wybrać. Profesor Religa też wybrał - nie poddał się chemioterapii, bo wiedział, że mu to nie pomoże, a jedynie przyspieszy zgon i w dodatku uczyni śmierć bolesną (niekoniecznie fizycznie). Są ludzie, dla których ważne jest, by odejść z godnością.
      Jedno wiem na pewno - chciałbym mieć wybór.

      Usuń
  2. Podobnie jak Ty nie zamierzam sądzić, zbyt świeżo mam w pamięci obraz mojej odchodzącej Mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co ja mam Ci powiedzieć? Człowiek chciałby jakoś pocieszyć, ale każde słowo w takiej sytuacji brzmi niesamowicie banalnie i pusto.

      Usuń
  3. Też widziałeś wystarczająco wiele, by dojść do tego spostrzeżenia o wpływie "oswojenia się ze śmiercią" na rodzinę umierającej osoby.
    Po raz pierwszy miałem okazję to porównać w wieku 25 lat, gdy zginął w wypadku samochodowym mój kumpel, a 6 tygodni później zmarła na raka moja była dziewczyna. Na pogrzebie kumpla, rodzina (ja też odnosiłem takie wrażenie) zachowywała się, jakby on w tej trumnie żył, trumna traktowana była personalnie, a moment opuszczania trumny był momentem wybuchu histerii matki. W wypadku dziewczyny, długa choroba, a po śmierci prawie tydzień oczekiwania na kremację i zawarcie tego, co z Niej zostało w małej puszce sprawiało głęboką świadomość śmierci, nieuchronności zmiany. To nie był szok, tylko kolei losu, ciężka do zaakceptowania, ale zgodna z porządkiem świata.
    Ostatni przypadek wewnętrznego protestu przeciw decyzji o odejściu miałem, gdy opisywana na moim blogu kilka razy jako "Chomiczek", zrezygnowała z chemioterapii. Mój wewnętrzny sprzeciw i brak akceptacji był tym silniejszy, że to nie była jej decyzja, ona cały czas pragnęła cudu. Chciała zamienić ciężką chemioterapię na łagodne metody alternatywne, być może nawet mające moc wspomagania, ale na pewno nie leczenia tak ciężkiej choroby. I do tego zabobonna modlitwa, przez którą doprowadziła się krytycznego stanu, bo zamiast poddać się serii badań diagnostycznych, pojechała po "cudowną wodę" do Lourdes. A dla mnie decyzja o odstawieniu chemioterapii była równoznaczna z decyzją o eutanazji i tak ją przyjąłem- z BEZSILNYM wewnętrznym protestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też byłem świadkiem histerii matki - staruszki, którą dwóch silnych mężczyzn musiało trzymać za ramiona, bo chciała rzucić się do dołu za trumną, w której chowano jej syna. Jej krzyku rozpaczy nie zapomnę nigdy. To był straszny widok. I wiem, że na jej miejscu zachowałbym się chyba tak samo - aż boję się o tym myśleć.
      Czasami wydaje mi się, że w USA rozwiązali to lepiej - tam rodzina żegna się ze zmarłym, gdy trumna jeszcze stoi na powierzchni. Nie jest świadkiem opuszczania jej do dołu. Najgorszy moment jest jej oszczędzony. Sam nie wiem, co lepsze - zimny prysznic, przywracający do rzeczywistości, czy ciągłe uczucie obecności bliskiego wśród nas.

      Usuń
  4. a ja, jeśli kiedykolwiek przyszłoby mi podjąć taką decyzje (i mogłabym to zrobić), to postąpiłabym tak jak ona... może nie na początku choroby, bo pewnie chciałabym powalczyć, ale .... i na pewno, przy podejmowaniu tej decyzji, nie patrzyłabym na to, czy moi bliscy napatrzyli się już na moją chorobę, na moje cierpienie i czy się z tym oswoili... poza tym, wiem, że oni nie chcieliby, żebym cierpiała ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od wytrzymałości człowieka. Dla swoich dzieci człowiek potrafi znieść naprawdę wiele. Ja nie wiem, co bym wybrał i mam nadzieję, że nie będę musiał. Jedno wiem - chciałbym mieć ten wybór i samemu zadecydować o tym, w jaki sposób spotkam się z tą straszliwie chudą panią.

      Usuń
  5. No właśnie, wszystkie te teoretyczne rozważania nie są nic warte.
    Nikomu też nie życzę okazji do sprawdzenia samego siebie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niektórzy z nas będą musieli to, niestety, przetestować...

      Usuń
  6. Vulpian de Noulancourt4 listopada 2014 15:41

    Jeśli tylko jest to świadomy akt woli, a nie narzucenie niezdolnej już do podejmowania decyzji osobie sugestii rodziny czyhającej na spadek, to jestem za możliwością takiego rozwiązania. Z wielu względów, o których nie chcę pisać, bo uważam je za zbyt osobiste.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem zwolennikiem prawa wyboru. Są ludzie, np. głęboko wierzący, którzy uważają, że takie cierpienie ma wielki sens. Są ludzie, którzy uważają, że to okrucieństwo kazać człowiekowi cierpieć, gdy nawet psu się tego oszczędza. Problem polega na tym, że każdy z nich chce narzucić swój punkt widzenia przeciwnej stronie. A rozwiązanie jest takie proste: niech umierający zdecyduje sam.

      Usuń
  7. Wzruszenie, refleksja...
    Ze znanych mi ludzi nikt nie opisałby tak dobrze tego tematu, jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam z Tobą nieustający problem - nigdy nie wiem, kiedy mówisz poważnie, a kiedy ironicznie.

      Usuń
  8. Zrobiłabym tak samo, ale u nas można tylko o tym pomarzyc.Nie rozumiem modlitwy, której słowa brzmią od nagłej "śmierci wybaw nas Panie" - dobro i komfort zainteresowanego leży właśnie w szybkiej i raczej niespodziewanej śmierci - bez bólu i cierpień. Mój ojciec zmarł nagle, na serce, mając 49 lat i jego matka powiedziała- "mój syn miał piękną śmierc, nie cierpiał i to jest dla mnie pociechą". Babcia uczyła mnie od dziecka, że śmierc jest procesem naturalnym i nieuniknionym, że śmierc ludzi starych nie jest żadnym powodem do rozpaczy, bo to nie tragedia, to naturalna kolej rzeczy. Tragedią jest gdy to rodzice muszą w ten sposób żegnac się z dzieckiem. Ja nie boję się własnej śmierci, boję się tylko sposobu umierania, tego, że cierpienie, choroba i kompletna niewydolnośc pozbawią mnie godności. I dlatego doskonale rozumiem tych, którzy wybierają eutanazję. Przeraża mnie natomiast myśl o śmierci bliskich mi osób, ale gdyby mieli umierac po kawałku, w ogromnych cierpieniach, wolałabym by mieli możliwośc uniknięcia takiego sposobu odejścia. Dorosłam do takiej decyzji właśnie dlatego, że ktoś z moich bliskich odchodził właśnie
    "po kawałku", w koszmarnych cierpieniach bo już nie działały znieczulacze. Gdy w 2009 roku mój mąż był krok od śmierci, bo po operacji serca nastąpił silny krwotok i były trudności z jego opanowaniem, po głowie kołatała mi się jedna myśl -śmierc z wykrwawienia nie jest dla pacjenta bolesna, odejdzie bez cierpień.
    Na moje szczęście krwotok w końcu opanowali i chociaż rekonwalescencja trwała potem kilka miesięcy, jednak się z tego wygrzebał. A tak naprawdę odkąd dziecko mi się usamodzielniło i ma już własną rodzinę, moje przywiązanie do życia bardzo zmalało.
    Mam tylko jedno życzenie w tej materii- niech "to" nastąpi szybko i
    bezszmerowo.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagła śmierć też nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Ja nie chciałbym umrzeć nagle i niespodziewanie. Chciałbym się przygotować do śmierci, zamknąć niektóre sprawy, których za życia nie miałem odwagi podnieść, uporządkować wszystko, żeby rodzinie nie sprawić potem problemów.
      I wolałbym przygotować swoich bliskich na to rozstanie. Tak (chyba) jest lżej.

      Usuń
    2. Tak naprawdę bliscy nigdy nie są na śmierc członka rodziny przygotowani, a my, nawet gdy wiemy, że śmierc jest o milimetry od nas, nie zawsze jesteśmy w stanie "wszystko pozapinac" na ostatni guzik. Jeżeli chcemy, by wszystko grało jak w zegarku szwajcarskim, to trzeba tak życ, jakbyśmy mieli następnego dnia umrzec, co jest dla większości z nas bardzo trudne, a może wręcz nieosiągalne. Po prostu trzeba zawsze doprowadzac do końca wszystkie zaczęte sprawy i niczego nie odkładac na potem. Wiesz, sprawa eutanazji zawsze jest dyskusyjna- to wybór pomiędzy egoizmem osoby cierpiącej a egoizmem jej bliskich. Bo cierpiący ma dośc i nie chce dłużej życ, a rodzina chce by dalej był z nimi - oczywiscie jest to mocno skrócone spojrzenie na całą sprawę. Poza tym w dużym stopniu jest to sprawa przekonań religijnych- jeżeli ktoś wierzy, że dysponentem jego życia jest Bóg, to jasne, że nie będzie miał odwagi sam skrócic swego życia.
      Miłego, ;)

      Usuń
    3. Mam te smutne doświadczenia związane ze śmiercią najbliższy osób . Jedna umarła niespodziewanie, druga- po długiej chorobie. Na żadną z tych śmierci nie byłam przygotowana i nie mogę powiedzieć,że mam doświadczenie, że wiem jak zachowam się następnym razem, bo w ogóle nie wiem. Nie można oswoić myśli, emocji i przygotować się na śmierć najbliższych. O swojej staram się nie myśleć, a już na pewno nie mogłabym jej "zaplanować". Wystarczy mi wyobrażenie,że śmierć jest nieuchronna i zasada: "żyj tak, jak gdyby jutra nie było". Ha.

      Usuń
    4. Prawda, że nigdy nie jesteśmy przygotowani na śmierć bliskich nam osób. I oni nie będą przygotowani na naszą. Dlatego czeka naś śmierć w samotności. Ale, co tam, damy radę... Wiem, brzmi sarkastycznie.

      Usuń
  9. Nie nam chyba oceniać... Nie wiem, na szczęście i póki co, co bym zrobiła w takiej sytuacji. Nie ocenię tego. Tak, czy inaczej - młoda dziewczyna nie żyje, a bliscy muszę sobie z jej śmiercią poradzić. Smutne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie wiem, i wołabym się nigdy nie dowiedzieć. Nowotwór to rzecz której panicznie się boję.

      Usuń
  10. Zdecydowanie wolałabym odejść wcześniej ale bez niepotrzebnego cierpienia bliskich patrzących jak umieram i nic nie mogących na to poradzić. I swojego cierpienia. Sa tacy ludzie, dla których śmierć zawsze będzie szokiem, więc nie ma sie co na nich oglądać, że jak nie widzą tego zwijającego sie z bólu szkieletu to się nie moga pogodzic z odejściem. "Juz nie cierpi" tak łatwo mozna zamienić na "oszczędziła sobie cierpień". Jestem zwolennikiem prawa do eutanazji, oczywiście obwarowanego najprzeróżniejszymi przepisami, żeby mozliwie dobrze zapobiegac nadużyciom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałem o tym wielokrotnie - najpierw na forum, potem na swoim starym blogu. Jestem zwolennikiem eutanazji. Wiem, że umozliwia naduzycia, ale są przecież przypadki nie budzące wątpliwości i w takich przypadkach powinna byc dopuszczalna. Na własne życzenie.

      Usuń
  11. Może w tym wszystkim chodzi o to, że nie chcemy wiedzieć kiedy nastąpi ten nasz koniec. Wolimy aby nas śmierć zaskoczyła, podświadomie sobie tłumacząc, że wtedy będzie mniej bolało, że mnie się będziemy bać. Zakładając jakąś datę, trzymając się jej, z każdą kartką kalendarza widzimy nieuchronność. Świadomość, że przemijamy nie bez powodu jest jednak smutna i przygnębiająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy w ogóle mozna uzyć zwrotu "o to we tym wszystkim chodzi". To tak, jakby było to z góry zaplanowane, w co, szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć.

      Usuń