Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 16 lipca 2014

Orle pióra

     Gorąco. Upał. W koszulce chlupie, nie wspominając o butach. Gdy zwlokłem się wreszcie do domu, czekała mnie kolejna niespodzianka: na obiad gorąca zupa pomidorowa! Oblałem się potem na samą myśl.
    
     No, ale kiedy człowiek głodny, to nie wybrzydza. Zupa była pyszna, jakkolwiek po obiedzie wokół mojego krzesła trzeba było wycierać podłogę mopem. I bez żadnych głupich skojarzeń! To był pot!
    
     Prysznic to cudowne urządzenie. A wynalazek, który umożliwia puszczanie na przemian ciepłej i zimnej wody to najważniejszy krok milowy w historii ludzkości. Gdy spuściłem sobie na głowę lodowaty prysznic, wróciła ochota do życia.
    
     - Jadę na działkę! - oświadczyłem. - Przecież tam już chyba wszystko uschło! Trzeba podlać.
    
     Spodziewałem się entuzjastycznego dołączenia reszty rodziny do mojego pomysłu, ale odrobinę się zawiodłem. Żaden z chłopców nie podniósł nosa znad komputera, a Koleżanka Małżonka rozłożyła się na kanapie i widać po niej, że prędzej umrze, niż odda pilota do telewizora. Jej całkowity brak reakcji świadczył tylko jedno: możesz mi go wyrwać jedynie z moich sztywnych, martwych dłoni!
         
     - Lenie śmierdzące! - burknąłem, po czym zacząłem szukać klucza od rowerowni, tradycyjnie zakopanego przez chłopców w najmniej spodziewanym miejscu. Po odnalezieniu zguby (w skrzynce z przyborami do pastowania butów*), przebrałem się w strój, który przy dużej dozie wyobraźni można by nazwać sportowym i zabrałem się za szukanie okularów przeciwsłonecznych, bo działka jest położona po zachodniej stronie miasta i słońce cały czas miałbym prosto w oczy.
         
     Zebrawszy cały ekwipunek, zszedłem do podziemi, wytargałem welocyped ze stosu innych, podobnych pojazdów, dmuchnąłem na siodełko, wzbudzając tym samym małą kurzawę, po czym dosiadłem aluminiowego rumaka i ochoczo ruszyłem w stronę słońca.
    
     Po stu metrach pedałowałem może trochę mniej ochoczo, ale za to ekonomicznie, starając się zbytnio nie zmęczyć.
    
     Po dalszych 100 metrach ze wstydem przerzuciłem przerzutkę na największe kółeczko...
    
     Gdy dotarłem do ogródka, wyciąganie szlaucha wydało mi się czynnością absolutnie absurdalną, jako że wystarczyło, abym przeszedł się po grządkach, by podlać je wystarczająco obficie tym, co lało się ze mnie.
         
     Mimo to przemogłem się i wyciągnąłem zielonego pytona z kanciapki. Coś jednak mówiło mi, żeby nie zaczynać od podlewania.
    
     - Nakop trochę ziemniaków...
    
     Racja! Miałem przywieźć trochę efektów swojej rolniczej działalności, o której pisałem niedawno! Nie do końca wiedziałem, jak to się robi, ale żadnego wyzwania się nie bałem. Chwyciłem widły i polazłem w grządki.
    
     Podlewanie było już naprawdę koniecznie. Grządki składały się bowiem niemal w 100% z suchego piachu, który przypominałby nadmorską plażę, gdyby by jaśniejszy. No, ale najpierw wykopki!
    
     Wyrwałem kilka mizernych krzaczków i zacząłem grzebać w piachu. Ku mojej radości, na ziemię zaczęły wyskakiwać złociste ziemniaki! Jakie śliczne! Fakt, na jeden duży przypadały trzy mikroskopijne, ale i tak radość miałem niesamowitą.
    
     Nagle... Co to?
    
     Widły uderzyły o coś twardego. Czyżby korzeń? Ale śliwa jeszcze młoda i dość daleko... Polazłem po łopatę.
    
     Ostrożnie zacząłem rozkopywać grządkę. Najpierw szpadlem, potem rękami. Oczyma wyobraźni już widziałem siebie, jak z nieprzytomnym błyskiem w oczach grzebię w ogromnej skrzyni, pełnej złotych monet, pereł, rubinów, diamentów, złotych kielichów, wysadzanych szmaragdami, naszyjników, diademów, bransolet, pierścieni... I ten telefon w poniedziałkowy ranek, od zdziwionego szefa, że nie ma mnie w pracy. A ja na to, że wymówienie wysłałem pocztą, bo mi się iść nie chciało i pewnie jeszcze nie dotarło. Ach, ta dzisiejsza poczta!
         
     Gorączkowo rozgarniałem ziemię, sam stopniowo przyjmując barwy ochronne. Aż wreszcie ujrzałem jakiś dziwny kształt, przypominający ludzką nogę...
    
     Choć wydaje się to niemożliwe, zrobiło mi się jeszcze goręcej.
    
     No, jeszcze mi tu trupa brakowało! Kogoś zadźgali i podrzucili mi trupa! Czy ja się z tego wyplączę?
    
     Wyobraźnia złośliwie zabrała mi sprzed oczu widok plaż Tortugi i przepięknych Kreolek, podających mi zimne mojito, a na jego miejsce wsunęła slajd z widokiem zza krat, na samotne drzewo, które obsiadły gawrony.
    
     Może lepiej nie ruszać?
    
     Dowody przestępstwa należy zostawiać nietknięte. Trzeba natychmiast zawołać policję! Drżącymi rękami szukałem telefonu. A niech to - został w długich spodniach, a spodnie - w mieszkaniu!
    
     To mnie trochę otrzeźwiło. Może lepiej jednak odkopać jeszcze trochę i sprawdzić, co to jest? Bo jak zawołam kryminalnych do zakopanego sztyla od łopaty, to nie dość, że zrobię z siebie pośmiewisko, to jeszcze pewnie będę musiał za to zapłacić!
    
     Delikatnie rozgarnąłem piach. Westchnienie ulgi - to na pewno nie jest żadna część ciała. Ale co w takim razie?
    
     Wykopałem rzeczony przedmiot. Uniosłem go strząsnąłem resztę ziemi.
    
     Wolałbym wykopać ludzką nogę!
    
     To był topór wojenny!
    
     Siedziałem na ziemi jak skamieniały. Wykopałem topór wojenny! Ja, prawie pacyfista, wykopałem topór wojenny!
    
     Poobracałem go w drżących dłoniach, szukając jakiejś wskazówki. Dobrze byłoby wiedzieć, przeciwko komu się go wykopało. Ale na toporze nie było żadnego znaku, żadnego napisu, żadnej dołączonej instrukcji obsługi, ani logo producenta. Nie było nic!
    
     Co robić?
    
     Nagły błysk przytomności przywrócił mi zdolność myślenia.
    
     Zakopać!
    
     Nikt nie widział, jak go wykopałem. Nikt o tym nie wie. Jeśli go zakopię, wszystko będzie jak dawniej!
    
     Chwyciłem łopatę. Piach zaczął sypać się dookoła. Dokopałem się do pokładów wymywania, zanim ochłonąłem. Wygrzebałem się z dołu, głębokiego na ponad metr, po czym, z nabożną miną, uroczyście wrzuciłem topór do dołu.
    
     - Na zawsze! - powiedziałem, w zasadzie tylko dlatego, że wydało mi się właściwe coś powiedzieć.
    
     Po czym systematycznie i dokładnie topór zakopałem.
    
     Zamiast kilograma ziemniaków miałem wykopaną całą siatkę - no cóż, dół był spory...
    
     Spokojna praca przy podlewaniu pozwoliła mi ochłonąć i zacząć myśleć spokojniej.
    
     Nic się przecież nie stało. Topór wojenny został zakopany, jak należało i tylko ja wiem, gdzie, więc nie ma strachu, że ktoś inny go wykopie.
    
     Po robocie dosiadłem mustanga... znaczy, chciałem powiedzieć, rower i ruszyłem znajomą ścieżką w drogę powrotną. Nagle coś mi przyszło do głowy.
    
     - A jeśli to ścieżka wojenna? - pomyślałem.
    
     Nigdy nie widziałem ścieżki wojennej. Nie mam pojęcia, czym różni się od zwykłych ścieżek.
    
     Pojechałem na przełaj, trawnikiem...
     
     Wieczorem przejrzałem się w lustrze. Ciekaw byłem, czy pasowałyby do mnie ze dwa orle pióra, wpięte we włosy.    
    
    
     * Rzecz o tyle dziwna, że jeszcze nigdy nie udało mi się ich przyłapać na czyszczeniu butów, a stan ich obuwia świadczy raczej o tym, że myje się ono samo, podczas deszczu**.
     ** Podobnie jak mój samochód...


15 komentarzy:

  1. Mnie by było strach poruszać się trawnikiem, wszak nawet jednoślad pozostawi ścieżkę, a mój sprzęt pozostawia co najmniej dwie nowe! Więc jeżeli już chcesz opuścić wojenną ścieżkę, to musisz z niej zejść pieszo- wtedy zostawisz tylko ślady stóp. Z toporem poradziłeś sobie spoko i zgodnie ze sztuką- nikt się nie przyczepi nawet, jeżeli widział wykopanie topora. Jego powtórne zakopanie należy do rytuału!
    Żyjemy w Polsce, a tu preferowane są pawie pióra, tyle że Tobie nie polecam, Tobie raczej gęsie pióro i kałamarz przysługują, ale do pisania, a nie jako część garderoby. Obrośniętych w piórka mamy aż nadto, a tworzących prawdziwe rękopisy ubywa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś, dawno temu, gdy jeszcze wydawało mi się, że jestem poetą, pisałem sowim piórem. Znalazłem je w lesie, przyciąłem na sposób malarski - bo innego nie znałem - i przy świecach pisałem wiersze. Wydawalo mi się, że to wystarczy, by zostać poetą...
      Były to naiwne czasy, ale tęskni do nich człowiek po latach.
      Przy okazji - wtedy wreszcie zrozumiałem, o czym pisali dawni pisarze - pióro ptasie naprawdę skrzypi podczas pisania.
      Te dwie nowe ścieżki, pozostawiane przes Twój sprzęt - jak mam to rozumieć? Jeśli to jest to, o czym myslę, to nie wiedziałem, że masz takie kłopoty....

      Usuń
    2. Nie idź tą drogą :-)
      Ale muszę się baczniej przyglądać przekazowi podprogowemu z moich komentarzy :-)

      Usuń
    3. Fakt, skojarzenia mam raczej czarne. Dlaczego nie wpadłem na to, że mogłeś kupić sobie kłada?

      Usuń
  2. Pisałeś wiersze? A zarzekałeś się, że poezja to nie Twoja bajka. Ja zresztą nie żałuję, proza sama Ci się snuje, a wyobraźni Ci nie brak;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to nazywam wierszami. Ktoś inny może nazwałby to rymowankami, albo psuciem papieru i atramentu. Ale lubiłem to robić. Bo były to jedyne wiersze, które rozumiałem. ;)
      Zresztą, skończyłem z tym w miarę szybko, gdy tylko zrozumiałem, że poezja to głównie mówienie najprosszych rzeczy w jak najbardziej skomplikowany sposób. I potem poeci narzekają, że świat ich nie rozumie!

      Usuń
  3. Orle pióra władne są każdemu atrakcyjności przydać. Tak, że spoko...:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale do krótkich włosów też pasują? Mnie się zawsze wydawało, że lepiej wyglądają na długich. Nie znam się, ale tak mi się wydaje, że zawsze widziałem je wpite tylko w długie włosy i, co dziwne, zawsze czarne, ewentualnie siwe.

      Usuń
  4. A sprawdziłeś chociaż czy była ta siekiera ostra? Wiesz, na działce zawsze przydaje się siekiera czy też toporek (skoro wolisz taką nomenklaturę), byłoby czym pociąć gałęzie by ognisko rozpalić i upiec kartofle.
    Z tymi piórami - to wszystko zależy od Koleżanki Małżonki - jeśli lubiła opowieści o Indianach to z całą pewnością będziesz się jej w tym nowym emploi podobać. Nie wiem tylko, jak to dzieci odbiorą rzucając na Ciebie spojrzenie znad komputera. Trzeba mieć nadzieję, że nie zadzwonią po karetkę.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O młodych jestem spokojny - nawet nie zauważą.
      Koleżanka Małżonka zdecydowanie nie lubi westernów - woli kryminały.
      A siekiera i topór to nie to samo! Różnica jest mniej więcej taka, jak między nożem i sztyletem. Siekiera to narzędzie. Topór to broń.

      Usuń
  5. i bardzo dobrze, ze zakopałeś, już wystarczająco dużo mamy wojenek, żeby jeszcze jakąś wojnę prowokować... :)
    a tak w kwestii formalnej, te orle pióra, to skąd?... chyba nie z jakiegoś orlego kupra, bo orły (wliczając w to ich pióra..) są u nas pod ochroną...
    smacznych ziemniaczków... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postanowiłem nie upierać się przy orlich i zadowoliić się piórami bielika. Przypadkiem wiem, gdzie jeden z nich ma gniazdo. Zaprzyjaźniony leśniczy profilaktycznie nie wspomniał o tym nikomu, oprócz mnie, bo nie chce, żeby łazili tam jacyś ornitolodzy. Bielik stroni od ludzi i gdy za wielu będzie tam łazić, to go wystraszą i porzuci gniazdo. A już dwa razy wyprowadził młode!
      Oczywiście, nie zamierzam go krzywdzić, ani straszyć, ale ptaki gubią czasem pióra. Mam nadzieję, że gdy już młode podrosną i opuszczą gniazdo, będę mógł się tam udać i znaleźć nie jedno pióro, ale cały pióropusz!

      Usuń
    2. w takim razie spoko... :) ...
      ale obiecaj mi, że jak już uzbierasz ten pióropusz, to nie odkopiesz tego topora a raczej, do kompletu jakiś naszyjnik z muszelek sobie zrobisz... jak chcesz, to Ci przywiozę, bo właśnie udaję się w tamtym kierunku, i mogę Ci jak z kolei obiecać, że nie będą żadne chińskie podróbki, tylko własnoręcznie na plaży uzbierane ... :)

      Usuń
  6. Topór, mówisz? Lepszy topór niż np. mina, czy inna niewybuchnięta bomba :) Ale masz rację - topór "trza" zakopać. Pozdrawiam rowerkowo - z najwyższych biegów :P

    OdpowiedzUsuń
  7. I jak z tymi pórami wyglądałeś? ;) bo wiesz, zawsze możesz ten topór ponownie wykopać ;)
    ja z ciekawych rzeczy wykopałam kiedys na grządce czajnik. :)

    OdpowiedzUsuń