Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 25 czerwca 2013

Prawie kryminał

     Nie wiem, jaka u Was pogoda, ale u mnie z nieba leci rwąca rzeka. To już nie jest deszcz – po prostu, atmosfera zamieniła się w hydrosferę. Tak po prostu! Gdy przejeżdżałem obok parku, w którym jest spory staw, widziałem ryby i żaby, pływające w powietrzu.  Trudno było poznać granicę między wodą, a powietrzem, więc nic dziwnego, że ryby też zgłupiały.

     Co bardziej przedsiębiorczy ludzie do pracy płynęli kajakami. Też w powietrzu.

     A i tak będę twierdził, że warto było wczoraj pojechać na działkę podlać grządki.

     Wczoraj wyszedłem na balkon, zrobiłem mądrą minę i wbiłem wzrok w chmury. Wpatrywałem się w nie tak długo, aż jedna z nich zniecierpliwiła się i pokazała mi małpę.

     - No, nie wiem… - mruknąłem niby to do siebie, ale pilnując, aby Koleżanka Małżonka usłyszała.

     Brak reakcji.

     - No, nie wiem, nie wiem… - mruknąłem trochę głośniej, aż gołębie poderwały się z dachu.

     - Czego nie wiesz? – spytała wreszcie Koleżanka Małżonka, gdy już wszyscy sąsiedzi wyleźli na balkony, zobaczyć, kto tak hałasuje.

     - Czy to będzie padać, czy nie będzie? – zmarszczyłem czoło. – Z tych chmur chyba nie, ale czy za nimi nie idą deszczowe?

     - Nie będzie – uznała stanowczym głosem Towarzyszka Życia.

     Nie wiem, z czego to wywróżyła, bo herbatę piła bez fusów, ale stwierdziłem, że nie będę się z nią spierał.

     - To znaczy, że muszę pojechać i podlać grządki – westchnąłem tak żałośnie, że Akademia Filmowa przyznałaby mi Oscara bez mrugnięcia okiem. – Jak mi się nie chce… Jestem taki zmęczony…

     W rzeczywistości aż rwałem się do tego. Odkryłem bowiem, że niedaleko naszego osiedla powstała bardzo fajna siłownia pod chmurką. Ponieważ lustro i waga  bezlitośnie obnażają przede mną bolesną prawdę, postanowiłem przed wakacjami trochę nad sobą popracować. Wiedziałem, że elfem już nie będę nigdy, ale przynajmniej żebym mógł sobie buty zawiązać bez stękania. I przydałoby się wciągnąć te jasne spodnie, które jakoś tak się dziwnie wstąpiły.

     A na działkę to przy okazji. Jest to kilka kilometrów, więc też liczący się trening. Nasz ogródek znajduje się na górce, więc trzeba go podlewać częściej, nawet wtedy, gdy sąsiadom uprawy gniją.

     Chwyciłem rower i wyruszyłem. Na działkę dotarłem trochę spocony, bo jechałem słusznym tempem. Rzuciłem okiem na trawnik – nie widać nowych kopczyków, co mnie trochę ucieszyło. Było natomiast coś innego. Nie wiedziałem, co to, dopóki nie podszedłem całkiem blisko.

     To był kret! Najprawdziwszy kret. Leżał na środku trawnika, łapkami do góry, sztywny i bardzo, bardzo martwy.

     Krew się we mnie zagotowała. Jak to tak? To ja się rujnuję się na karbid, świece dymne, trucizny, pułapki, tworzę urządzenia odstraszające, odgrażam mu się przy każdej okazji, a on, zamiast polec w uczciwej walce, tak po prostu sobie wyzionął ducha? Tak nie wolno! To niesportowe zachowanie! Panie kret, odwołuję się do pańskiego poczucia honoru! Proszę natychmiast ożyć i stanąć do uczciwego pojedynku!

     Kret, jak łatwo przewidzieć, i tym razem okazał się elementem zupełnie pozbawionym honoru. Z trudem zaakceptowałem jego śmierć, do której nie przyłożyłem ręki, ale pozostała zagadka: jak to się stało? Rozejrzałem się wokół. Żadnej dziurki, żadnego kopczyka w pobliżu. Skąd on się tam wziął?
Obszedłem cały ogród, sądząc, że jakiś wałęsający się pies, albo lis zwyczajnie go wykopał i zamordował – ale nie znalazłem żadnego śladu.

     Ostatnio nie miałem zbyt wielu środków uprzykrzania życia kretowi. Karbid i świece dymne już i się skończyły, a zapomniałem kupić nowych. Jedynie puszki, porozwieszane przy płocie i kilka wiatraczków z butelek po wodzie sodowej, robiących trochę hałasu w czasie wiatru. To podobno go denerwuje. Fakt, dawno tak nie wiało. Czyżby ten hałas tak go zdołował, że postanowił odebrać sobie życie? Wsłuchawszy się w denerwujący trzask puszek o kołki, doszedłem do wniosku, że to możliwe. Mnie to też wkurzało. Pozostało pytanie, w jaki sposób. Trucizny mu nie wpuszczałem, więc jej nie miał. Może przeczytał sondaże przedwyborcze i dostał zawału?

     Sprawę sklasyfikowałem jako nie rozwiązaną, śledztwo zostało umorzone z braku danych. Urządziłem mu cichy, skromny pogrzeb na kompostowniku.

     Potem spojrzałem w chmury. W dalszym ciągu nie wiedziałem, czy będzie padać, więc postanowiłem trochę podlać, żeby roślinki nie pouciekały mi z tej pustyni. Zdążyłem w ostatniej chwili. Fasola już zaczynała pakować walizki, truskawki właśnie urządzały w dwuszeregu zbiórkę przed wymarszem, a majeranek musiałem siłą zawrócić, bo ze śpiewem wędrował gęsiego w stronę działki sąsiada. Zagoniłem na miejsce kapustę, pogroziłem palcem sałacie i jakoś udało mi się zapobiec exodusowi. Dałem im wody ze szlaucha. Nie za dużo. Jeśli nie będzie deszczu, zawsze mogę przyjechać jutro.

     A potem na rower i popędziłem z powrotem. Oczywiście, nie bezpośrednio, troszkę pomyliłem drogę i przypadkiem przejeżdżałem obok siłowni. Postanowiłem, że skoro już tu zabłądziłem, to może skorzystam.

     Wygląda to jak plac zabaw dla dzieci, tylko zamiast huśtawek, drabinek i zjeżdżalni, ma różne przyrządy gimnastyczne. Bardzo mi się ta inicjatywa podoba.

     Zacząłem od wioślarza. Takie coś, co trzeba ciągnąć taką wajhę do siebie i wygląda to, jakby się ciągnęło za wiosła, umieszczone w dulkach. Płynąłem wolno tą łódką, bo nie o to chodzi, żeby się nachapać, tylko żeby wyćwiczyć mięśnie. Przepłynąłem akurat tyle, ile zwykle przepływam z zakotwiczonej w zatoce fregaty, na karaibski ląd, po czym usłużna Kreolka podała mi wodze i wsiadłem na konia. Znaczy, na taki przyrząd, w którym dla odmiany trzeba było tę wajhę pchać.  Ruszyłem stępa, poprzez plażę i zanurzyłem się w palmowy gaj. Koń był spokojny, nie narowisty, dobrze ujeżdżony, więc jechało się całkiem przyjemnie. Objechałem gaik dookoła i polazłem na coś, co nie dało się do niczego porównać – taka rączka, którą trzeba było ściągać w dół, podnosząc samego siebie. To było mądre – im więcej ważysz, tym więcej wysiłku musisz włożyć w ćwiczenie. Ale wyobraźni to jakoś nie chciało pobudzić. Znowu z Tortugi przywiało mnie do ojczyzny! Gdy ramiona zaczęły mnie boleć, przelazłem na drugą stronę. Tam dla odmiany trzeba było tę wajhę podnosić. Oj, to już było trudne. Dałem radę jedynie dziesięć razy. Na koniec jeszcze raz popływałem sobie łódką – musiałem przecież wrócić na statek - po czym, rzuciwszy okiem na chmury, doszedłem do wniosku, że jednak będzie padać.

     Zdążyłem przed deszczem. Przejrzałem się w lustrze i zobaczyłem tam trochę mniejszą wersję Arnolda Schwarzeneggera. No, prawie… Ojej, no, ale kiedyś będzie!

     I tylko szkoda, że dziś z wyprawy na siłownię nic nie będzie. Nie dam rady dopłynąć.

19 komentarzy:

  1. Chłopie skończ z tymi głupotami. Najebie się taki albo naćpa i pierdoli trzy po trzy. Zupełnie jak ten Slavvomir Kowalski co u Urbana maja z niego polewkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. ha ha ha, jak to nie dasz rady?... po wczorajszym treningu?... nie poddawaj się Nit, wsiadaj w kajak (lub inne czółno..) i dwaj na te .... Karaiby swoje, do tych Kreolek z liśćmi palmowymi :) sylwetka wymaga trudu i poświęceń, a jasne spodnie na lato jak znalazł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dam rady z powodu pogody. To jest siłownia pod chmurką. O ile na górę da się jeszcze założyć jakiś sztormiak, o tyle dołem człowiek wyciera pokaźne ilości wody - a to ani zdrowe, ani przyjemne.
      A na Karaiby chętnie - dawno w to nie grałem ;)

      Usuń
  3. oooo, widzę że masz "wielbiciela"... to są właśnie blaski sławy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe zjawisko - nigdy go chyba nie zrozumiem :)

      Usuń
  4. No proszę, to widzę, że u nas podobnie: trawnik wygląda jak pole ryżowe, rowami można spokojnie pływać, wszędzie coś ciurka, chlapie, kapie i mlaszcze. :)
    Ciekawe, że jak ktoś ma hmm... krytyczne uwagi, to nigdy nie ma odwagi się podpisać.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dziś przebiegłem tylko kilka kroków do osiedlowego spożywczaka, po bułki - i już musiałem się przebrać. A w butach mi tak śmiesznie cmokało - też musiałem zmienić. Najgorsze, że samochodu mi wcale nie umyło, jak się spodziewałem. Zaparkowałem niefortunnie pod drzewem i musiałem jeszcze z szyb usuwać całe naręcza opadłych kwiatów i liści - dopiero przy tym zmokłem! Następnym razem zaparkuję pod gołym niebem, a na dach psiknę trochę jakiegoś detergentu - może mi się przy okazji umyje. Z drugiej strony, zgodnie z prawem Murphy'ego, to najlepszy sposób na to, żeby nie padało...

      Usuń
  5. Fajny pomysl z silownia pod chmurka I pewnie bedzie miala duze powodzenie. Ale czy w zimie nie bedzie zbyt.....zimno?
    Pozdrowienia z bardzo goracych okolic:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością będzie zimno, toteż jest to sezonowa rozrywka, podobnie jak huśtawki, czy zjeżdżalnie. W moim mieście jest ich kilka - i zawsze ktoś z nich korzysta. Pewnie zimą, jeśli nie będzie zbyt mokro, też będzie można z tego korzystać. Odgarnąć rękawiczką śnieg z siedziska - i hola!

      Usuń
  6. Nitagerze, a od czegóż są rowery podwodne? Dasz radę...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wodnych słyszałem, ale o podwodnych? Zali chociaż peryskop mają, coby spradzić, czy padac nie przestało?

      Usuń
  7. Po nocno - porannych opadach nasz samochód musiał się zamienić w amfibię, by pokonać naszą osiedlową uliczkę . Nie wiem jak to jest, ale 2 tygodnie temu nawet czyścili studzienki odpływowe a dziś tak amini powódz. Do tego jest dżunglowato, bo cała zieleń mając tyle wody i upał, dostaje wręcz bzika i rośnie jak na drożdżach. A nad wszystkim pieczę trzymają komary - gryzą nawet w samo południe i w pełnym słońcu. I zupełnie nie mogę pojąć co ja miałam w głowie, gdy w wieku lat 12 lub 13-tu marzyłam o dżungli amazońskiej.
    Siłownia pod chmurką to fajna rzecz, u nas wprowadzili jakieś zbiorowe ćwiczenia jogi na świeżym powietrzu. W tym upale , wilgotności i towarzystwie żrących komarów to może być dość ekstremalne doświadczenie. Myślę, że gdybyś codziennie pędził rowerem na działkę to nawet siłownia pod chmurką nie byłaby potrzebna. Dziwne z tym kretem -
    może Ci ktoś go podrzucił? tylko po co? Bardzo dziwne.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nadal marzę o tej dżungli - ale w porze suchej ;)
      Wiesz, przyszło mi do głowy, że ktoś mógł mi go podrzucić. A podejrzanym był myszołów, który dorwał gościa gdzieś w polu i zrzucił mi go na trawnik, dokonując na nim egzekucji. Być może coś go odstraszyło, że nie wylądował i nie zabrał swojego łupu - może dojrzał kręcącego się w pobliżu psa, albo człowieka...

      Usuń
  8. Nie gaś ducha: Pływanie traktuj, jako część treningu na siłowni. Pomyśl, jak byś wyćwiczył pojemność płuc, gdybyś od tej pory pielił chwasty pod wodą. Aaaa..., zarzuć podlewanie wężem, rób to konewką, zawszy to jakieś ćwiczonko. Co do martwego kreta, to znam jednego policmajstra, który rozwiązuje takie zagadki, a imię jego Antoni (tych chmur nie przywiało przypadkiem ze wschodu? nie były sztuczne?). Obawiam się jednak, że użyłeś go (kreta), jako tematu zastępczego, by odwrócić uwagę od sondaży. Ja przynajmniej bym tak zrobił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ na własne oczy widziałem kreta, zamordowanego o świcie! Wprawdzie nie miałem aparatu, wykrywającego trotyl, a mgły na pewno nie było, ale przecież ten kret zagrażał w oczywisty sposób wiadomym siłom i jest jasne jak słońce, że wiadome siły panicznie się go bały! To jest oczywiste, dla kazdego, któ potrafi myśleć samodzsielnie, a nie, jak te zmanipulowane lemingi, myslą tylko to, co pomysli ich idol, ryży zdrajca, który niebawem zawiśnie!

      Wiesz, nawet fajnie się poczułem. Chyba zaczynam rozumieć tych ludzi...

      Usuń
  9. Podejrzewam, Nitagerze, że był to kret z rzadkiego podgatunku... kretynów.
    U nas (w samym sercu Śląska)też pada: za oknem na asfalt, a ja na tzw, ryj, Bo wczoraj załatwiając sprawy, sprawunki i małżenskie sprawdziany nieco się przesiliłem i to chyba była moja siłownia.
    Też spadłem na blogspot z onetu, gdzie harcowałem 7 lat - http://artklater.blog.onet.pl
    ukłony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kretyn, powiadasz? No fakt, wyrazu twarzy nie miał specjalnie inteligentnego, ale też wszelka inteligenca, jesli ją miał, wyparowała z niego w chwili smierci...
      Widzę, że uchodźców z Onetu jest więcej, niż myslałem. No cóż, wyskakujące okienka, skomplikowana obsługa, wszędobylskie reklamy - to wszystko robi swoje. Witam w moich progach :)

      Usuń
  10. Ty, uważaj, czytałeś juz widze u mnie jak się skończyła chęć schudnięcia....
    I nie narzekaj na deszcze!!!! niech leje!!!! bo duga opcją jest upał, którego nienawidzę!!!!!!!!!!!
    a tak to siedze sobie w domku, nózka na poduszkach, herbatak obok, czytam sobie i jest git :)))))

    OdpowiedzUsuń
  11. Padać może sobie w nocy i wyłącznie w dni powszednie. W czasie weekendu deszcz surowo wzbroniony!

    OdpowiedzUsuń